126889-Mimo-zaawansowanego-wieku-abp-Tadeusz-Goclowski-niemal-nigdy-nie-traci-pogodyfot. Adam Jutrzenka/KFP

Niewielu jest w społecznościach lokalnych ludzi, o których możemy z całą pewnością powiedzieć, że są niekwestionowanymi autorytetami. Niewielu jest takich, których wyjątkowa pozycja, zaufanie jakim się cieszą powoduje, iż ich znaczenie przekracza wąskie ramy lokalności. Taką postacią jest niewątpliwie ksiądz Arcybiskup Tadeusz Gocłowski, który dziś kończy osiemdziesiąt lat.

Ksiądz Arcybiskup związany jest z Gdańskiem nieomal od zawsze. Najpierw jako rektor Gdańskiego Seminarium Duchownego (od 1971), potem jako biskup pomocniczy diecezji gdańskiej (1983), biskup diecezjalny (1984), wreszcie jako arcybiskup metropolita gdański (1992). Ale swoją wyjątkową pozycję zawdzięcza nie tylko wysokim funkcjom kościelnym. Ważną rolę odegrały przymioty osobiste księdza arcybiskupa.

W czasach PRL Kościół odegrał znaczącą rolę. Był w tych czasach jedyną niezależną od władzy komunistycznej instytucją. Wspierał nasze marzenia i tęsknoty za wolną Polską, za społeczeństwem obywatelskim. Podzielał nasze lęki i obaw

Tadeusz Gocłowski, podobnie jak cały Kościół, wspierał podziemną Solidarność. Zawsze był otwarty na dialog, na negocjacje. Pamiętam, jak pomógł nam, strajkującym w roku 1988 studentom. Kiedy tylko dowiedział się, że wojewódzki szef milicji i Służby Bezpieczeństwa generał Andrzejewski ma zamiar spacyfikować strajkujący Uniwersytet Gdański, zadzwonił do niego. To był telefon, którego nawet generał bezpieki nie mógł nie odebrać. Do pacyfikacji nie doszło.

Konsekwencją jego niezłomnej, ale i negocjacyjnej postawy było to, że wziął udział w historycznych rozmowach z władzami komunistycznymi w Magdalence. A więc przygotowywał obrady Okrągłego Stołu, naszej wielkiej, bezkrwawej rewolucji.

Mamy wielkie szczęście, że właśnie Tadeusz Gocłowski stał na czele gdańskiego Kościoła w czasach dla naszego miasta wyjątkowych. W czasach gdy rodziła się Solidarność, gdy Gdańsk był drugą stolicą Polski, jako że to właśnie tu mieściła się siedziba władz krajowych Solidarności, tu mieszkał Lech Wałęsa.

W latach dziewięćdziesiątych rozumiał społeczne koszty transformacji gospodarczej i systemowej. Zaangażował się w działalność charytatywną pozwalającą łagodzić skutki transformacji gospodarczej. Dlatego też poświęcił się odbudowie gdańskiego Caritasu. Ale dbał także o to, by – jak żartował – „nie klerykalizować życia społecznego”. Doskonale wiedział bowiem, że czas transformacji jest trudny nie tylko dla społeczeństwa, ale i dla Kościoła, który musi umieć znaleźć się w nowych czasach. W czasach demokracji, wolności słowa, wolności nieskrępowanej krytyki, która czasami obracała się przeciw Kościołowi.

Znamy go wszyscy jako wyjątkowego mówcę, posługującego się wspaniałą polszczyzną. Znamy go jako wielkiego erudytę. Znamy go jako duszpasterza skromnego, który unikał blichtru, zaszczytów, który nie lubił przerostu formy w relacjach międzyludzkich.

Jest w nim coś z angielskiego dżentelmena – elegancja i ciepłe poczucie humoru. Jest cieniony nie tylko przez ludzi wierzących. Wielkim szacunkiem cieszy się także wśród ludzi na co dzień dalekich od Kościoła. Ci ludzie widzą bowiem, że dla księdza arcybiskupa liczy się przede wszystkim człowiek, liczy się dialog, liczy się ekumenizm.

Można by jeszcze wiele ciepłych słów napisać o Dostojnym Jubilacie. Ale trzeba też uszanować jego skromność.