Kalif Harun ar-Raszid, jak głosi legenda, często w przebraniu przechadzał się po Bagdadzie, by naocznie przekonać się, jak żyją jego poddani, jakie są ich bolączki, oczekiwania, marzenia, które tablice na przystankach tramwajowych poprzestawiać. Marek Sterlingow proponuje mi, bym robił to samo. Sterlingow chce, bym zaczął jeździć tramwajem, a wtedy – jego zdaniem – wszystko w Gdańsku będzie funkcjonowało idealnie. Komunikacja Miejska będzie chodziła jak zegarek, jak grzyby po deszczu wyrosną automaty do sprzedaży biletów i wraz z Wiekim Wezyrem Lisickim zrobimy porządek z tablicami informacyjnymi na przystankach. A zaczniemy od przystanku na Wyspiańskiego, bo to niedaleko domu Sterlingowa.
Cenię Marka Sterlingowa. Cenię jego autentyczne zaangażowanie w sprawy miasta. Ale obawiam się, Panie Marku, że tym razem Pana trochę poniosło. Nie jestem kalifem. I nie boleję z tego powodu.
Pana myślenie, obawiam się, jest lekko populistyczne. Ma rodowód iście PRL-owski. To wówczas pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego (lub Miejskiego) Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej mógł się zachowywać – i często to czynił – jak dobry kalif Harun ar-Raszid. Rola dobrego wujka, czy dobrego kalifa mi nie odpowiada. Chociażby dlatego, że – nawiązując do tytułu Pańskiego felietonu – nie jestem szaleńcem.
Czasy się zmieniły. Dziś najważniejszą rzeczą jest specjalizacja i jasny podział kompetencji. Nie może być tak, że prezydent miasta zajmuje się wszystkim – od sprzątania psich kup po festiwal teatrów ulicznych. Za komunikację miejską odpowiada – w zależności od zakresu – ZKM i ZTM. Obie te firmy podlegają służbowo prezydentowi Maciejowi Lisickiemu. I to przede wszystkim do nich należy kierować pretensje, zastrzeżenia i wnioski racjonalizatorskie. Szczególnie te ostatnie, bo jak wnioskuję z ostatnich artykułów prasowych, to dziennikarze i uczestnicy forów internetowych są najlepszymi fachowcami od komunikacji miejskiej.
To prawda, nie wszyscy pracują tak, jakbym to sobie wymarzył. Jest w mieście wiele spraw, które trzeba i można usprawnić. Ale drogą ku temu nie jest mityczna czarodziejska różdżka. Tych niedociągnięć nie zmieni też to, czy będę jeździł służbowym samochodem, czy tramwajem. Ani to za kogo się przebiorę. To kwestia odpowiedzialności i rzetelnego podejścia do wykonywanej pracy.
I – Panie Marku – czy może Pan, tak z ręką na sercu, powiedzieć że w tej sprawie nic się przez ostatnie lata nie zmieniło?
Jeszcze jedno. Komunikacją miejską jeżdżę. Może nie nałogowo, ale jednak. Więc nie może Pan powiedzieć, że Gdańsk widzę tylko zza szyb służbowego samochodu.
A poza tym zazwyczaj przychodzę do pracy na piechotę. W ogóle staram się jak najwięcej chodzić po mieście. I podczas tych przechadzek często zaczepiają mnie mieszkańcy Gdańska. I zapewniam Pana, że zazwyczaj proszą mnie nie tyle o usprawnienie procedury sprzedaży biletów, co o parę groszy na piwo.