Koniec zeszłego tygodnia przywitał mnie nagłówkiem w Gazecie Wyborczej z którego wynikało, że Prezydent Gdańska jest jako wrogiem demokracji a partycypujących mieszkańców nazywa „pieniaczami”. Oczywiście szybko ten „news” powtórzyły portale i zaczął żyć swoim życiem. Wydaje się, że pogoń za czytelnikiem i klikalnością spowodował, że wycięto z kontekstu akurat pół tego zdania, które dla całości sprawy nie ma wielkiego znaczenia ale brzmi bardzo nośnie jako tytuł, nagłówek. Mało tego wycięty urywek pochodził z listu przesłanego w imieniu Unii Metropolii Polskich w 2011 roku. Jego skan znajduje się na stronie Prezydenta RP http://www.prezydent.pl/gfx/prezydent/userfiles2/files/forum_debaty_publicznej/materialy/3._samorzad/20130222_konsultacje_spoleczne/unia_metropolii_polskich.pdf    
Pełniąc funkcję Prezesa Unii Metropolii Polskich oczywiście firmuję wspólne, wypracowane stanowisko, jednak najważniejszą częścią stanowiska Unii Metropolii Polskich, nie przytoczoną już przez dziennikarzy jest to, że wnosi ona do Prezydenta Rzeczpospolitej, aby podjąć wysiłek wszechstronnej analizy wszystkich przepisów, regulujących działalność samorządu terytorialnego. Cytowane przez redaktora słowa, dotyczyły jedynie projektu ustawy o wzmocnieniu udziału mieszkańców w samorządzie terytorialnym, które dalej powtórzone zostały przez kolejnych dziennikarzy.

W Gdańsku, nie czekając na jakiekolwiek ustawy, przeprowadzamy wiele konsultacji, mamy funkcjonujące ciała partycypacyjne ale moim zdaniem ważniejszym problemem samorządów jest to, czy przypadkiem ich funkcjonowanie nie jest, tak jak właśnie w tym przypadku, przeregulowane przez ustawodawcę.

Stawiam pytanie, czy to przeregulowanie nie bierze się z utopijnej wiary, że poprzez prawne regulacje można „uobywatelnić” mieszkańców jakiejś gminy czy miasta? Unia Metropolii Polskich jest sceptyczna wobec próby odgórnego uregulowania „obywatelskości” mieszkańców ale akceptuje pomysł i potrzebę takiej właśnie ustawy. Nie zgadzamy się z twórcami ustawy zaledwie w kilku kwestiach.

Skoro jednak dyskutujemy nad zakresem aktywności obywatelskiej, istotna będzie odpowiedź na pytanie, czego tak naprawdę mieszkańcy oczekują? Moim zdaniem dla każdej lokalnej wspólnoty najważniejsze są nie jakieś efemerydalne aktywności, tylko systematyczne, oddolne inicjatywy. Już dziś aby skutecznie działać obywatele mogą się organizować w różny sposób i coraz częściej tak robią. Na przykład do założenia stowarzyszenia wystarczy dzisiaj piętnaście osób a wiele organizacji, fundacji staje się miejscem gdzie powstają duże i małe rzeczy, drobne inicjatywy jak i takie o ogromnym zasięgu. Jednocześnie podkreślam, że nieprzypadkowo co kilka lat wybieramy radnych, w bezpośrednich wyborach głosujemy na wójta czy prezydenta.  Kampania i programy wyborcze oraz rozliczanie kadencji mają głęboki sens. Poza tym, że to obywatele powierzają nam określone zadania i obowiązki wobec wspólnoty, nasz działalność obwarowana jest ściśle przepisami o informacji publicznej, zamówieniach publicznych, przejrzystości finansów. Nałożone są na nas obowiązki, które nie obowiązują innych obywateli. Wszystko po to, aby określone narzędzia demokratyczne działały ku pożytkowi ogólnemu, a nie po to, aby stale podważać legitymację wybranych osób.

Co jest kryterium oceny aktywności obywatelskiej? Czy liczba zgłoszonych projektów uchwał, czy liczba zaangażowanych obywateli w różne inicjatywy osiedlowe czy dzielnicowe? Dla mnie jest oczywiste, że ważniejsze dla życia gminy jest to drugie.

Dzisiaj, w całej zresztą Europie, jesteśmy na etapie demokracji przedstawicielskiej, która owszem, jest przełamywana przez różne procedury partycypacyjne, ale nie sądzę, aby gdziekolwiek, czy na poziomie lokalnym czy krajowym, można było przestawić mechanizmy demokracji przedstawicielskiej na demokrację bezpośrednią.

Szukajmy rozwiązań, które zwiększają partycypację i które budują kanały przepływu postulatów czy inicjatyw, ale jednocześnie nie traćmy z oczu kwestii sprawności władzy. Musimy zdawać sobie sprawę, że wprowadzanie rozbudowanych procedur konsultacyjno-opiniodawczych w oczywisty sposób odbije się na sprawności w podejmowaniu decyzji. Tryb konsultacji, który dotyczy naszej najbliższej okolicy może nam pasować ale jednocześnie kogoś innego, z innej dzielnicy denerwować będzie „opieszałość” władzy. Gdybyśmy mieli te rozbudowane procedury, to rozbudowa – na przykład – ulicy Słowackiego trwałaby, kolejne pięć lat. Jestem za rozwiązaniami, które zwiększają partycypację obywateli, ale zarazem nie czynią władzy niesprawną. Nie zapominajmy przy tym, że te konsultacje nie odbywałyby się w jakimś kantonie szwajcarskim, tylko w naszych gminach, przy obecnym stanie zaangażowania i świadomości prawej czy ekonomicznej mieszkańców.

Codziennie odbywam spotkania z obywatelami. W mniejszym lub większym gronie. Dziś na przykład spotykam się z mieszkańcami Osiedla Rudniki. Spotkanie jest otwarte dla wszystkich i każdy może na nie przyjść i wyrazić swoją opinię, zadać pytanie. Dzięki dobrodziejstwu mediów społecznościowych codziennie czytam też jak obywatele oceniają decyzje, komentują publikacje dziennikarzy. Widziałem również jak wspomniany na początku artykuł rezonował na Facebooku. Internet daje możliwość zapoznawania się w stosunkowo krótkim czasie z opiniami setek a nawet tysięcy ludzi. Tu się tworzy również współczesna agora. Każdy może wyrazić swoje zdanie w komentarzu na mojej stronie w portalach społecznościowych czy na moim blogu i wielu mieszkańców korzysta z tego prawa, a ja nie ignoruję tych opinii i jak najbardziej czytam je prawie codziennie i naturalnie muszę brać je pod uwagę w procesie decyzyjnym.

W Gdańsku od 17 lat przeprowadzamy regularnie pogłębione badania opinii publicznej. Możemy na ich podstawie mówić, że istotnie część gdańszczan, tych lepiej wykształconych, dzisiaj, w odróżnieniu od ich rówieśników sprzed kilkunastu lat, deklaruje większe zaangażowanie w życie publiczne.

Cieszę się i jestem dumny z tego, że postawy gdańszczan się zmieniają. Cieszę się, że wypracowywane są wciąż nowe standardy dyskusji publicznej, oraz partycypacji np. w planowaniu przestrzennym. Dziś, inaczej niż dekadę temu, musimy tłumaczyć się szerzej z naszych decyzji, co również wymaga poświęcenia większej uwagi, większego wysiłku i większej ilości czasu.