Lelewela, Wajdeloty, Partyzantów, Długi Targ, Zbrojownia, Targ Węglowy… te słowa brzmią jak mocne wersy pięknego wiersza. Naszego wspólnego wiersza. Wiersza pod tytułem Gdańsk.

Chodząc po Gdańsku często łapię się na tym, że podążam śladami Guentera Grassa. Śladami bohaterów jego książek. Szczególnie „Trylogii gdańskiej” – „Blaszanego bębenka”, „Kota i myszy”, „Psich lat”.

Jest paradoksem, że ja, potomek rodziny wyrzuconej z Wilna, uczyłem się swojego miasta od niemieckiego pisarza, który musiał opuścić swój rodzinny Gdańsk.

Ale może to nie jest paradoks?

Może po prostu miasta uczył się gdańszczanin od gdańszczanina?

Gdańsk Grassa już nie istnieje. Nie ma tamtych sklepów, nie ma kocich łbów, ulice zmieniły nazwy. Grass był nie tylko kronikarzem tego nieistniejącego już Gdańska. Był też kronikarzem jego agonii.

W „Blaszany bębenku” napisał: „Główne Miasto, Stare Miasto, Korzenne Miasto, Stare Przedmieście, Młode Miasto, Nowe Miasto i Dolne Miasto, budowane łącznie ponad siedemset lat, spłonęły w trzy dni. Nie był to pierwszy pożar Gdańska. Pomorzanie, Brandenburczycy, Krzyżacy, Polacy, Szwedzi i znów Szwedzi, Francuzi, Prusacy i Rosjanie, także Sasi już przedtem, tworząc historię, co parę dziesiątków lat uznawali, że trzeba to miasto spalić – a teraz Rosjanie, Polacy, Niemcy i Anglicy wspólnie wypalali po raz setny cegły gotyckich budowli, nie uzyskując w ten sposób sucharów. Płonęła Straganiarska, Długa, Szeroka, Tkacka i Wełniarska, płonęła Ogarna, Tobiasza, Podwale Staromiejskie, Podwale Przedmiejskie, płonęły Wały i Długie Pobrzeże. Żuraw był z drzewa i płonął szczególnie pięknie”.

Gdańsk przeżył swoją agonię. Gdańsk wielkim wysiłkiem podźwignął się. Znowu jest wielki i piękny. I choć to miasto jest dziś zupełnie inne, coś ze starego Gdańska w nim zostało. Pewnie także dlatego przyciągało pisarza.

Bo miłość do miasta pozostała w nim do końca, nawet jeśli nacechowana była ambiwalencją, jaka dana jest tylko wielkim uczuciom. Miłość i przywiązanie do naszego wspólnego miasta. Niemieckiego, polskiego, wolnego.

Zmieniły się flagi na ratuszu, zmienił się język sklepikarzy, policjantów i codziennych przechodniów. A jednak jest coś, co łączy te dwa zdawałoby się tak różne miasta. Łączy je duch miejsca i niewysoki człowiek z wąsami i nieodłączną fajką.

Odejście Guentera Grassa jest dla nas wszystkich wielką stratą. Szczególnie odczuwalną właśnie tu, w Gdańsku. Pisarzowi bowiem udało się stworzyć wielki mit Gdańska. Mit obejmujący cały świat. Mit, który jest i nie zgaśnie.

I za to Guenterze Grassie będziemy Ci wdzięczni zawsze!