Ostatni tydzień zimowych ferii spędziłem z Antoniną- moją sześcioletnią córką. Był to pierwszy nasz taki długi wyjazd. Bez udziału żony- matki.

Muszę się przyznać, że jechałem do Murzasichle (okolice Zakopanego) z pewnym niepokojem. Do tej pory wszystko było „na głowie” żony. Ja ojciec- mąż korzystałem z wygodnego alibi zapracowanego ojca (co jest prawdą, ale czy nie również usprawiedliwieniem?).

Od chwili wejścia do pociągu relacji Gdańsk- Zakopane stałem się ojcem „na 24 godziny na dobę”. Niewątpliwie byłem zestresowany świadomością tego faktu. Ubieranie, przebieranie, jedzenie, toaleta, nakładanie butów narciarskich, podtrzymywanie córki na duchu itp. To wszystko przez 7 dni!

Jestem wdzięczny Magdalenie za ten trening resocjalizacyjny. Zbliżyliśmy się z córką. A ja nabrałem jeszcze większej pokory i szacunku dla trudu wychowawczego matek.

Męskie sprawy- sprawy miasta, narady, spotkania, partia … A nasze córki i synowie?!

Drodzy Ojcowie, zachęcam do wspólnych wyjazdów z córkami i synami bez żon i opiekunek. To jest prawdziwe męsko-ojcowskie przeżycie.

Pozdrawiam
(częściowo) zresocjalizowany Ojciec