Za namową znajomego sięgnąłem po nową książkę gdańskiego wydawnictwa słowo/obraz terytoria wspieraną zresztą przez mecenat Miasta Gdańsk. I nie rozczarowałem się. Mowa o „Gdańskich wspomnieniach młodości” Johanny Schopenhauer, matki słynnego filozofa Arthura, z którym zresztą relacje miała dość trudne.

Uwięziony chorobą w mieszkaniu miałem chwilę na lekturę i refleksję w trakcie trwającej kampanii. Jak zwykle starannie i przepięknie wydana pozycja, daje odpowiedni dystans do dzisiejszych problemów i dziś żywych dyskusji. Taki dystans może dać tylko historia.

Nie będę tu opowiadał fabuły, ale to co mnie w niej zastanowiło to fakt, że gdańszczanie w XVIII w. mieli wiele zmartwień wspólnych z nami, współczesnymi mieszkańcami miasta.

Pani Schopenhauer reprezentowała elitę ówczesnego Gdańska tak kulturalną jak i finansową. Ale nie jest wobec miasta bezkrytyczna. Więcej – ona wizerunek miasta znacznie odbrązawia. Przyzwyczailiśmy się do tego, że złote lata Gdańska są dla nas odnośnikiem do współczesnych osiągnięć, a pani Johanna narzeka na prowincjonalność Gdańska, brak dostępu do kultury, wytyka mieszczańskie wady i co tu dużo mówić kołtuństwo. Narzeka też na stan dróg i przyśpieszenie jakiego nabiera upływ czasu oraz skrócenie dystansu pomiędzy ludźmi i narodami jaki wkrótce miała przynieść kolej.

Jej młodość przypadająca na koniec przedzaborowej świetności Królewskiego Miasta, powolny upadek i obumieranie Gdańska to niezmiernie ciekawy czas.

Sama definiuje swoją narodowość jako niemiecką, choć pruski zaborca traktowany jest przez nią jak najeźdźca. Wierność i sentyment do Polskiej Korony za jej czasów wciąż żywe są w Gdańsku. Na kartkach swojego pamiętnika uznaje, że Gdańsk wyznaczał zachodnią granicę cywilizacji, choć wykazywał duże braki w stosunku do kultury chociażby przedrewolucyjnej Francji.

Ujmująca wrażliwość na problemy społeczne, pomimo dość dużej od nich izolacji, to kolejna zaleta jej opisów. Jaki był więc Gdańsk oczami pani Johanny Schopenhauer? Kwitnąca wymiana handlowa i zasobność kasy miejskich patrycjuszy i kasy samego miasta, nie przysłaniała faktu braku jakichkolwiek instytucji, które na poziomie służyłyby edukacji. Biblioteka pana Zappio nie wyrównywała braków w tym względzie. W Gdańsku, który wspominamy z nabożną czcią nie było kadry naukowej na wysokim poziomie, nie było właściwie artystów, których twórczość liczyłaby się w Europie, a Chodowiecki jedynie odwiedzał Gdańsk, pięknie to zresztą relacjonując swoją kreską. Brak uczelni, bardzo sztywne ramy konwenansów nie sprzyjały rozwojowi niezależnych umysłów.

Splot przypadków sprawia, że autorka trafia na osoby, które pobudzają ją do własnych poszukiwań i kierują jej zainteresowania na takie ścieżki, które dla większości córek gdańskich mieszczan były niedostępne. Merkantylny Gdańsk, którego gospodarczy rozkwit uzależniony był od gospodarczego stanu Rzeczypospolitej, nie mógł się pochwalić wysokiej jakości kulturą czy budownictwem. Johanna Schopenhauer odmitologizowuje XVIII-wieczny Gdańsk, który budując gospodarczą potęgę nie potrafił zainwestować w to, co dziś nazywamy „kapitałem ludzkim”, czyli kulturę, oświatę, naukę, kulturę fizyczną.

Warto zmierzyć się z tą książką, tym bardziej że czyta się ją lekko, a dla miłośników starych rycin, to wydanie będzie prawdziwą gratką. Zacytuję fragment, umieszczony też na obwolucie, który oddaje niezależność sądów tej głęboko przekonanej do ustroju republikańskiego damy: „Znamię dawnego, wielkiego dobrobytu i wypływające stąd prawdziwe zamiłowanie do okazałości pozostawiało tak głęboki ślad na moim mieście rodzinnym i do tego stopnia z całą jego istotą jest związane i zrośnięte, że zmodernizowanie miasta byłoby niemożliwe bez zburzenia go całkowicie i zbudowania nowego Gdańska na miejscu starego”.

Mogę tylko serdecznie polecić tę książkę i cieszyć się, że ukazała się w ramach serii „Biblioteka Gdańska”.