Niedawno na fecebooku odbyła się dyskusja na temat „darmowej” komunikacji miejskiej.
W swoim programie wyborczym napisałem, że będziemy kontynuować toczący się od lat Gdański Projekt Komunikacji Miejskiej. Efektem poczynionych inwestycji są bardzo wysokie koszta amortyzacji. Kupiliśmy – i dalej kupujemy – nowy tabor autobusowy i tramwajowy, wbudowaliśmy nową linię tramwajową na Chełm. I mało kto uważał wtedy, że to złe pomysły. Nikt nie zaproponował innej filozofii myślenia o komunikacji miejskiej. Na przykład – zdecydowanie mniejsze inwestycje, ale w zamian za to darmowa komunikacja.
A przecież nie ma czegoś takiego, jak darmowa komunikacja. Żyjemy w świecie, który jest tak urządzony, że nic nie jest za darmo. I nie jest to ani wina PO, ani PiS, ani SLD. Tak po prostu jest.
Za darmową komunikację też zapłacimy. Nie w ten sposób jak dziś, kupując bilety w kiosku czy od konduktora. Zapłacimy za nią ze swoich podatków. Ale zapłacimy. Przy obecnych kosztach funkcjonowania komunikacji miejskiej poziom wydatków z budżetu musiałby przy darmowej komunikacji podnieść się o jakieś 150 mln. zł,
Dziś aby przejechać komunikacją miejską kupujemy bilety. A więc nie jest ona darmowa. Ale jest półdarmowa. Bowiem Miasto dopłaca do każdego naszego przejazdu, a więc do każdego biletu, połowę sumy. Bo koszty komunikacji zbiorowej są tak wysokie. Te dopłaty idą z naszej wspólnej kieszeni, z naszych podatków.
Zawsze jest coś za coś. Spróbujmy więc sobie jednak wyobrazić taką oto sytuację, że nie inwestowaliśmy w autobusy, tramwaje oraz torowiska, ale została zniesiona opłata za bilety. Po ulicach nadal jeżdżą śmierdzące ikarusy i stare, rozklekotane tramwaje. Czy naprawdę tego chcemy?
Zwolennicy „darmowej” komunikacji często powołują się na przykład Tallina. Tam rzeczywiście wprowadzono tę innowację. Tyle, że mają tam w dalszym ciągu bardzo przestarzały, nieprzyjazny środowisku tabor. Poza tym, aby skorzystać z darmowej komunikacji do miasta przemeldowało się podobno 40 tys. osób, co stanowi 10% mieszkańców i jak się przypuszcza, taki był cel zaproponowania takiej zmiany. Nowi mieszkańcy, nawet jeśli fikcyjni, to duże prawdopodobieństwo, że płacić będą w mieście podatki. Ale to tylko hipoteza, założenie. To wcale nie jest pewne. Według ordynacji podatkowej, podatki płacimy tam gdzie deklarujemy, a nie tam gdzie mieszkamy. Efekt podatkowy takich zmian można byłoby zmierzyć dopiero po roku. Poza tym wbrew oczekiwaniom nie zniknęły korki, a za to pojawił się tłok w środkach komunikacji miejskiej.
Ostatnio „darmową” komunikację miejską wprowadziło miasto Żory. Ale to, po pierwsze, niewielkie miasto – zaledwie 62 tysiące mieszkańców. I tylko dwanaście linii autobusowych. Tam wprowadzenie bezpłatnych przejazdów zwiększy wydatki miasta z 2,4 mln. do 3,3 mln. Rocznie. Nadto miasto to ma poważne problemy z komunikacją –spadek przewozów i wzrost kosztów ponoszonych przez gminę, nawet do 75%. W Gdańsku nie mamy takich problemów. Liczba przewożonych pasażerów stale rośnie, a dofinansowywania utrzymuje się na poziomie około 50%.
A wszystkim zwolennikom rozwiązania tallińskiego polecam następującą lekturę;
http://www.tallinn.ee/eng/tasutauhistransport/International-conference-on-free-public-transport
12 komentarzy
Zwracanie uwagi na to, że za „darmową” komunikację i tak ktoś musi zapłacić, to trochę traktowanie czytelników jak idiotów.
W całej debacie nikt nie proponuje darmowych przejazdów kosztem rozwoju infrastruktury i taboru. Transport publiczny jest jedną z takich „miejskich usług”, z którą prawie każdy mieszkaniec ma prędzej czy później kontakt. Do tego sporo osób musi z niej korzystać dzień w dzień, w przeciwieństwie do muzeum, stadionu, teatru, opery, czy kolejnego muzeum. Wielu powie, że lepiej wydawać publiczne pieniądze na rzeczy, z których będą jednak korzystali mieszkańcy.
A co do Talinu to nie jeżdżą tam śmierdzące Ikarusy, tylko Volvo i Scanie.
Z tego co mi przekazano i oglądałem na zdjęciach, to jednak bardzo wysłużonym taborem podróżują mieszkańcy Tallina. U nas były to Ikarusy, dziś już wycofane. Dobrze, że podał Pan takie przykłady. Również bilet do teatru ma wliczony w cenę tylko część, i to mniejszą kosztów usługi, jaką jest organizacja całego teatru, przedstawienia a jednak nie jest darmowy. Podobnie jest z komunikacją miejską. Jest dotowana w ponad 50%, szeroka grupa korzysta z niej bezpłatnie ale zniesienie odpłatności w ogóle obciążyłoby budżet kwotami gigantycznymi. Mam na myśli, to że obciążyłoby to budżet nas wszystkich i z kolei z innych rzeczy trzeba by zrezygnować i to nie byłyby małe wyrzeczenia. Poczyniliśmy wielkie inwestycje w komunikację miejską i minie wiele lat, zanim zostaną spłacone.
Witam, Panie Prezydencie. Pozdrawiam z Krakowa, choć sprawy Gdańska są mi bliskie, gdyż planuję w najbliższym czasie osiedlić się na stałe w tym pięknym Mieście.
Pański tekst nie dotyka innych, nie mniej ważnych spraw dotyczących problematyki tzw. „darmowej komunikacji”. Na wstępie zaznazczę, że nie jestem absolutnym zwolennikiem likwidacji opłat w formie biletów, bo każda tego typu decyzja wymaga pogłębionej refleksji. Mam nadzieję, że moja opinia będzie nieco bardziej rozwiniętym głosem w dyskusji.
Prawdą jest, że wpływy z biletów KM (komunikacji miejskiej) są istotnym wkładem w budżet municypalny. Z tego, co Pan pisze w Gdańsku jest to ok. 50%, co jest naprawdę niezłym wynikiem, bo w Krakowie udział ten jest znacznie niższy. Być może wynika to z większej świadomości transportowej Gdańszczan a być może z poziomu usług komunikacyjnych w Gdańsku, który oceniam bardzo wysoko i pod wieloma względami wyżej niż poziom krakowski, który znam od strony pasażera i nie jest tak doskonały, jak przedstawiają go media, przewoźnik czy organizator komunikacji.
Oczywiście komunikacja po zniesieniu biletów nadal NIE BĘDZIE darmowa. Nie ma darmowych obiadów a środki miasta są środkami mieszkańców, pobranymi w ten czy w inny sposób. Natomiast w sytuacji, kiedy mieszkańcy płacą na komunikację 50% w podatkach a 50% w biletach (przykład), mamy do czynienia z dwoma strumieniami płatności, ale do tej samej puli. W przeciwnym razie 100% środków pochodzi wprost z podatków i jest globalnie mniej.
Chciałbym jednak zwrócić uwagę na kwestie, których nie zawarł Pan w swoim tekście.
Gdyby zlikwidować płatności za bilety w całości mieszkańcy płaciliby za komunikację nadal (mniej, w podatkach), przestaliby płacić za nie turyści lub osoby tylko okazjonalnie będące w Gdańsku. Nie jestem w stanie określić skutków finansowych, bo nie wiem jaki jest stosunek liczby takich pasażerów do liczby pasażerów ogółem.
Korzyści z likwidacji opłat w formie biletów to nie tylko potencjalnie migracja kierowców do KM, a więc lepsza jakość powietrza (na którą w Gdańsku i tak trudno narzekać) czy mniejsze korki ale również obniżenie części kosztów działalnia komunikacji miejskiej. Odpada nam koszt druku i dystrybucji biletów a także wysokie koszty kontroli biletowych, ścigania gapowiczów i ściągania kar. Nie trzeba zatrudniać obsługi kas ZTM, kontrolerów biletów, stawiać drogich automatów biletowych na przystankach i konserwować tych automatów itp. Minusem jest natomiast brak wpływów z kar za przejazdy bez biletów (nie wiem jak skuteczne jest ściąganie tych należności w Gdańsku).
Dopiero po analizie tych kosztów można powiedzieć w bardziej przekonywujący sposób, jakie byłyby skutki ekonomiczne likwidacji biletów. Jeżeli koszty dystrybucji i kontroli są wyższe niż wpływy z biletów (w Krakowie niebezpiecznie zmierzamy do tego poziomu), to ich utrzymywanie nie ma żadnego sensu. Jeżeli jest inaczej, to nie tędy droga.
Likwidacja tylko biletów dla mieszkańców, pozostawiając je dla osób przyjezdnych, jest w sensie ekonomicznym kompletnym nieporozumieniem i czystym populizmem, ponieważ cały ten system dystrybucji i kontroli biletów trzeba utrzymać, żeby weryfikować uprawnienia do „bezpłatnej” KM i badania, kto jest mieszkańcem Gdańska a kto nie. Otwarte jest też pytanie, jak traktować mieszkańców Gdyni i Sopotu ze względu na funkcjonalne powiązanie miast i fakt, że wielu mieszkańców tych miast w „swoim mieście” głównie sypia a jego ośrodki życiowe koncentrują się poza nim. Znam Gdynian, którzy pracują i większość spraw załatwiają w Gdańsku oraz Gdańszczan pracujących i żyjących na co dzień w Gdyni czy w Sopocie. Z mieszkańcami Sopotu problem jest ten, że korzystają i z gdańskiej i z gdyńskiej sieci, dlatego też wprowadzenie „bezpłatnej” komunikacji tylko u jednego z organizatorów (ZTM w Gdańsku czy ZKM w Gdyni) jest dumpingiem względem drugiego i zaburza jego funkcjonowanie, a chodzi raczej o to, żeby systemy te wzajemnie się uzupełniały a nie rywalizowały ze sobą.
Fikcyjne meldunki to również jest problem, bo gdy w Krakowie stworzono system płatnego parkowania w centrum z preferencjami dla zameldowanych w centrum ludzi mnóstwo osób fikcyjnie meldowało się w tym rejonie. Wytworzył się nawet rynek komercyjnych zgód na meldunek tymczasowy w celu uzyskania uprawnień za odpłatnością dla właściciela lokalu w strefie.
Jest jeszcze inny minus, społeczny, „bezpłatnej” komunikacji miejskiej. Jeżeli coś jest „za darmo” to rzadko się to szanuje zarówno po stronie świadczącego jak i odbierającego usługę. Obawiam się, że taka zmiana spowodowałaby drastyczny spadek jakości usług, bo nie ma już tego elementu ekonomicznej zależności przewoźnika od pasażera (pasażer płacąc za bilet choćby tylko moralnie zobowiązuje przewoźnika do wyższej jakości usługi; gdy nie płaci, brak argumentu „płacę – wymagam”). Po stronie pasażerów obawiałbym się totalnego braku poszanowania mienia komunikacyjnego, bo skoro jest darmowe to jest niczyje.
W mojej opinii lepszym rozwiązaniem dla komunikacji miejskiej byłoby, chociaż jest to z politycznego punktu widzenia zapewne trudne do przyjęcia dla włodarzy miasta, głębokie zreformowanie systemu taryfowego poprzez jego urynkowienie na wzór funkcjonującego w miastach zachodniej Europy.
Likwidacja większości ulg podmiotowych (związanych z właściwościami osobistymi pasażera tzn. niepełnosprawnością, wiekiem, statusem ucznia/studenta itp.) i obniżenie ich poziomu (naturalnie w granicach dopuszczalnych ustawami) pozwoliłyby obniżyć ogólne ceny biletów zwiększając ekonomiczną konkurencyjność komunikacji publicznej i przyciągając do niej grupę klientów dziś korzystających z transportu indywidualnego.
Istnienie rozbudowanego systemu takich ulg nie znajduje głębszego uzasadnienia, gdyż prowadzi do sytuacji, w której teoretycznie silniejszy ekonomicznie (płacący pełny bilet) musi opłacić przejazd dla kilku współpasażerów zwolnionych z opłat za bilety. Jest to typowy „mechanizm Janosika”.
Zazwyczaj więc ten silniejszy ekonomicznie, który ma płacić nie tylko za siebie ale i za innych, kupi swój samochód (stać go na to) – płacąc tylko za siebie – i nie skorzysta z KM, w której pozostaną w większości zwolnieni z opłat. To tylko zwiększy jej deficytowość.
Przecież w piekarni nie ma bułek po cenach normalnych i ulgowych, a jedzenie jest jeszcze bardziej elementarną potrzebą niż korzystanie z komunikacji miejskiej. Student, staruszka i pracownik w sile wieku płacą za tę samą bułkę tyle samo pieniędzy. Transport publiczny powinien być poddany podobnym zasadom a osoby o słabszych możliwościach powinny być wspierane w inny sposób niż kosztem transportu publicznego, co odbija się na jego jakości. Dodatowo osoby zwolnione z opłat za bilety bardzo często generują w istocie zbędny, sztuczny popyt na usługi przewozowe na zasadzie: „skoro nic mnie to nie kosztuję to mogę się przejechać po pietruszkę z Chełmu na Przymorze”.
Chcemy przyciągnąć seniorów? Proszę bardzo. Zaoferujmy im dostosowany do ich faktycznych potrzeb transportowych bilet w atrakcyjnej cenie (spotkałem się w Niemczech z promocyjnymi cenami biletów rocznych dla seniorów +60). Ulgi biletowe podmiotowe winny być czymś absolutnie wyjątkowym (dopuszczam ich istnienie w naprawdę wyjątkowych przypadkach, np. wobec osób niewidomych, małoletnich dzieci w wózkach itp).
Poza tym państwach zachodnich czy nawet na podobnej do Polski Słowacji ulga w bilecie oznacza nawet 60-80% odpłatności pełnej ceny biletu. Likwidacja ulg podmiotowych na rzecz wprowadzenia ulg handlowych (np. za bycie lojalnym długoletnim pasażerem płacącym za bilety albo dla przyciągnięcia określonych grup potencjalnych klientów, którzy mogliby płacąc za bilety zwiększyć dochodowość KM) byłaby uzdrowieniem finansowym komunikacji publicznej.
Według wyliczeń, które kiedyś podawało MPK Kraków, gdyby nie było żadnych ulg cena biletu ogólnodostępnego byłaby równa mniej więcej cenie biletu ulgowego. Korzyścią byłoby przyciągnięcie do systemu komunikacji zbiorowej osób, których dziś w niej nie ma i globalne zwiększenie jej dochodowości pozwoliłyby na jeszcze większą jakość i dostępność systemu oraz dalszą rozbudowę infrastruktury a także miejsze byłoby obciążenie finansowe budżetu miasta.
W strefach o największych problemach z przepustowością transportu byłoby warto wprowadzić bardzo tanie bilety mające na celu „wyciągnięcia” kierowców z ich aut. Dziś osoby te nie dość, że nie przysparzają miastu dochodów z biletów to jeszcze zwiększają koszty generując korki. Propozycja krótkookresowego biletu komunikacji na obszar np. centrum Gdańska albo tylko Wrzeszcza mogłaby skłonić do powstrzymania się od wjazdu do tych stref, gdzie przecież traci się czas na poszukiwanie miejsca parkingowego i pieniądze na konieczność opłaty za parkowanie. Być może jest to temat wart rozważenia.
Mam nadzieję, że włodarze Gdańska będą zmierzali w kierunku urynkowienia komunikacji i zwiększenia jej konkurencyjności względem transportu indywidualnego oraz lepsza integracja (np. możliwość przejazdu SKM w Gdańsku na bilecie gdańskim, tak jak jest w Warszawie). Likwidacja biletów niekoniecznie jest najlepszą drogą do osiągnięcia tego celu.
Pozdrawiam serdecznie!
Bezpłatna komunikacja perspektywą na przyszłość.
Bezpłatna komunikacja to ostatnio bardzo gorący temat. Ta żywiołowa kwestia poruszana jest przez samorządowców i różne stowarzyszenia. W Trójmieście propagują ją głównie członkowie SLD, a szef partii Marek Formela jest tego gorącym zwolennikiem, co przyznaje otwarcie.
Gdzie zatem tkwi problem? Pomysł jest szlachetny i z pewnością wszyscy ochoczo by temu przyklasnęli. Ze szczególnym upodobaniem dokonaliby tego mieszkańcy, którzy boleśnie przeżywają wysokie ceny biletów i coraz dziwniejsze przepisy, jak choćby konieczność okazywania stanu rachunku bankowego przez emerytów i rencistów podczas kontroli. Może już dość tych absurdów, które nie prowadzą do niczego poza utrudnianiem życia mieszkańcom. Wyścig polegający na wymyślaniu i wprowadzaniu do ustawodawstwa bardziej komicznego przepisu, warto by uznać za zakończony i podążając za poważnymi wysoko rozwiniętymi miastami europejskimi, pomyśleć w kategoriach społecznego dobra. Tymczasem bilety komunikacji miejskiej zamiast zmierzać w stronę bezpłatnych, drożeją i nie przynosi to żadnych zmian na lepsze, a wręcz przeciwnie.
Bezpłatna komunikacja ma wiele plusów. Podnosi poziom mobilności obywateli, dzięki czemu zwiększa się konsumpcja, wzrasta liczba korzystających z dóbr kultury, poszukujących pracy itp. Ponadto częściowo rozwiązuje to problem korków w mieście. Dziś wielu studentów decyduje się dojeżdżać na uczelnię samochodem. Nawet bilety ulgowe są zbyt drogie, w stosunku do kosztów paliwa. Warto zwrócić uwagę, jak zapełnione są parkingi obok uczelni. Nie wspomina się ponadto o tym, że wzrastający koszt biletu powoduje spadek zainteresowania komunikacją miejską, a tym samym większe dofinansowanie z urzędu miasta dla spółek komunalnych, które dziś wynosi ponad 50%.Trzeba przy tym nadmienić, że spółki te chętnie sponsorują różne miejskie wydarzenia, na co niestety przymyka się oko.Prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz z uporem podkreśla, że nie ma nic z darmo. To rzecz oczywista! Jednak w przyszłości nieraz pewnie, będą nas czekać podwyżki obowiązkowej daniny w formie podatku, to może warto gdybyśmy w zamian dostali coś realnego, co będzie
bonusem dla każdego mieszkańca, a z pewnością dla większości. Może wówczas
chętniej lub bez tak kwaśnej miny sięgniemy do kieszeni, spełniając niewdzięczną rolę podatnika. Postuluje się bowiem o bezpłatną komunikację, a nie darmową, co z całą siłą warto podkreślić. Przeciwnikom tej koncepcji udowadniając, że to nie fanaberia, ale zmiana priorytetów władzy, nastawionej dziś na realizowanie swoich interesów z całkowitym pominięciem kwestii służebności wobec mieszkańców. A czy nie taka właśnie powinna być misja rządzących?
Warto jeszcze poruszyć kwestie
ekologii. Podczas gdy na ochronę środowiska przeznacza się dziś ogromne kwoty,
a skutki tych działań są niemal niewidoczne, to bezpłatna komunikacja byłaby
przykładem najwyższej troski o planetę. Niezwykle spektakularnym gestem i
ukłonem w stronę wszelkich proekologicznych działań. Rachunek jest prosty.
Więcej ludzi wsiada do autobusów i tramwajów, mniej do samochodów, stąd
znaczenie niższy poziom spalin w powietrzu. W niedalekiej przyszłości to
właśnie ten argument zmusi nas do poszukiwania efektywnych rozwiązań. Podczas
gdy niemieckie miasta wprowadzają zakaz wjazdu pojazdów do centrum, Tallin,
Baltimore czy belgijskie Hasselt i angielskie Brighton wprowadzają zmiany,
jakie w perspektywie przyniosą pozytywne efekty, w naszym Gdańsku karze się
rencistki w tramwajach ze względu na brak kolejnego dokumentu podpartego
absurdalnymi przepisami. Odnosimy wrażenie, że głównym celem rządzących jest
ciągła kontrola obywateli, narzucanie obowiązków i radość z kilku ostatnich
złotych, jakie w postaci wszelkich mandatów uda im się wyszarpnąć z
niejednokrotnie minimalnych przecież zarobków. Tymczasem z sideł kontrolerów
się nikt nie wywinie, a strach przed wprowadzaniem zmian na miarę XXI wieku
paraliżuje działania naszych miejskich władz. Jeśli jedyną ich ambicją jest modernizacja taboru, w którym z braku pieniędzy na bilety zmniejszy się liczba pasażerów, to gratulujemy tych wysokich i sowicie opłacanych stanowisk, niewspółmiernych do prezentowanych umiejętności.
Ciekawe, że przecież jest duże miasto gdzie SLD ma prezydenta – Kraków. Z tego co czytam to Prezydent Majchrowski wyraża podobne do moich obawy. Jak to możliwe, że nie podchwycił tego postulatu, skoro SLD chciałoby wprowadzić go w życie?
Panie prezydencie może warto sie pochylił nad zmiana tego utrudniajacego życie przepisu…….
http://m.trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,106540,13834870,_Renoma_wymusza_mandaty_od_emerytow____To_nasz_pomysl_.html
„Cała sprawa dziwi przewodniczącego gdańskiej rady miasta Bogdana Oleszka, który obiecał się jej przyjrzeć”
To kompetencje Rady Miasta a najbliższe posiedzenie jest w tym tygodniu. W czasie, kiedy uchwalane były te przepisy, nie było jeszcze tak dużo emerytów, którym ZUS wstrzymuje wypłatę świadczeń z powodu dochodów poza emeryturą a prawie każdy emeryt nosił przy sobie ostatni odcinek. Czasy się zmieniają, ale radni zapewne już to wiedzą.
Tak wiem o tym ale jeśli nie sygnalizuje sie problemu to znaczy ze go nie ma.! Dlatego proszę zrobić co w Pańskiej mocy oraz kompetencjach aby Radni o tym nie zapomnieli. Z góry dziękuje.
Dziękuje za nie utrudnianie życie emerytom i pozdrawiam
Proszę bardzo. Mówiłem, że radni to poprawią. Życie ciągle wymusza zmiany.
A może warto by było uwolnić rynek komunikacji zbiorowej? Kilka lat temu część zadań zostało przekazanych firmom zewnętrznym. Ile płaci się tym firmom, a jakie by były koszty, gdy nadal obsługiwał to Zakład Komunikacji Miejskiej w Gdańsku? Tutaj można zaoszczędzić 20-30% kosztów. Jeśli się tylko by chciało. Powoli. Delikatnie. Ewolucyjnie, a nie rewolucyjnie. ZKM niech nie zatrudnia nowych pracowników, a starzy powoli będą przechodzić na emeryturę…
Organizowanie przetargów oraz uwolnienie rynku przewozów jest jednym z elementów naszej Integracji z Unią Europejską, więc chyba tylko nieznajomość realiów może usprawiedliwiać takie propozycje.