Kiedy 21 kwietnia moi współpracownicy powiedzieli mi, że Solidarność Stoczni Gdańskiej złożyła zawiadomienie, iż ma zamiar manifestować 4 czerwca na Placu Solidarności – nie mogłem w to uwierzyć. Przecież już od połowy grudnia wszyscy w Polsce wiedzieli, że tego dnia w samo południe w tym właśnie miejscu ma odbyć się główny punkt obchodów dwudziestolecia odzyskania przez Polskę wolności! To tu, w tym symbolicznym miejscu, miało się odbyć spotkanie dziesięciu premierów krajów Europy Środkowo-Wschodniej z premierem Donaldem Tuskiem i młodzieżą z całej Europy.
Prowokacja, czy tylko głupota? Brak wyobraźni, czy celowe działanie?
29 kwietnia związkowcy, w drodze na demonstrację w Warszawie, zatrzymali się pod Urzędem Miasta. Zablokowali skrzyżowanie, podpalili kilka opon, odpalili race. A ich przywódca, Karol Guzikiewicz, zaatakował mnie w przemówieniu twierdząc, że władze Gdańska nic dla stoczni nie zrobiły.
Jednocześnie w lokalnej telewizji ze zgrozą obejrzałem, jak jeden z zawodowych działaczy związkowych ze stoczni, zapowiada że 4 czerwca ulicami Gdańska popłynie krew. Tego już było za dużo. Postanowiłem zaprosić na rozmowy przywódców stoczniowej Solidarności i przewodniczącego Regionu Gdańskiego.
Przyszli 4 maja w południe. Przypominałem im ile samorząd terytorialny zrobił by ratować stocznię. Ta pomoc to około 10 milionów złotych. Choć Miasto nie jest od tego by stoczni pomagać, szczególnie teraz, gdy jest to jednak zakład prywatny. Choć Miasto ma także inne, niezwykle ważne wydatki.
Potem zaapelowałem, by odstąpili od zamiaru demonstrowania 4 czerwca. Przyznałem, że rzeczywiście stocznia ma problemy, które zresztą doskonale znam. Ale – mówiłem – przyszłość waszego zakładu rozstrzyga się w Komisji Europejskiej. A na jej komisarzach większe wrażenie zrobi dobry rządowy program restrukturyzacyjny, niż zadymy z paleniem opon. Przypomniałem o pradawnym prawie Tregua Dei, zgodnie z którym na czas wielkich świąt zawiesza się prowadzenie wojen. 4 czerwca – tłumaczyłem – to nasze wielkie święto. Nie możemy dopuścić do tego, by ktoś je skompromitował.
Miałem nadzieję, że udało mi się ich przekonać. Ale zaraz po rozmowie w sąsiedniej sali odbył się briefing dla dziennikarzy. I tam Karol Guzikiewicz zmienił front. Już nie był rozsądnym związkowcem, z którym może da się dogadać. Na widok tłumu dziennikarzy poczuł się jak na wiecu. Zaczął wykrzykiwać starą śpiewkę – nie ma mowy o porozumieniu, 4 czerwca wyjdziemy na ulicę bo to nasze święto, a nie reżymu Tuska.
Postawa Guzikiewicza nie nastrajała optymistycznie. Napisałem więc list do Metropolity Gdańskiego arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia, proszą go by zechciał swym autorytetem wesprzeć moje negocjacje ze związkowcami.
Przyszły też niepokojące wiadomości z Warszawy. Otóż premier Tusk zaczął poważnie zastanawiać się, czy w obliczu groźby związkowej zadymy nie przenieść z Gdańska obchodów 4 czerwca. Próbowałem przekonywać kolegów pracujących dla premiera. Nadaremno. 7 maja premier ogłosił decyzję – główne obchody polityczne, a więc spotkanie premierów, zostaną przeniesione do Krakowa.
Rozumiem decyzję premiera. Wiem, że nie była dla niego łatwa. Przecież też jest z Gdańska. Ale rozumiałem też, że powodowało nim poczucie odpowiedzialności.
Tuż przed oficjalnym ogłoszeniem decyzji premiera konferencję prasową zwołał przewodniczący NSZZ Solidarność Janusz Śniadek. Zapewnił dziennikarzy, że to będzie pokojowa demonstracja, że nigdy nikt nie mówił, że związek ma inne zamiary. Mógłbym zapytać dlaczego tak późno się odezwał. Mógłbym zapytać; Janusz, a gdzie byłeś, gdy twoi koledzy mówili o krwi, która miała popłynąć ulicami. Wtedy ciebie nie było, wtedy milczałeś. Dlaczego?
Przeniesienie uroczystości to był dla mnie wielki cios. Przez kompletny brak odpowiedzialności kilku zawodowych działaczy związkowych Gdańsk, w którym zaczęły się przemiany ustrojowe stracił swą wielką szansę!
– No widzisz – śmiali się niektórzy znajomi – wszystko zaczęło się w Krakowie.
Musiałem jakoś zareagować. Musiałem dać wyraźny sygnał, by w tym medialnym zgiełku, wina nie spadła na wszystkich stoczniowców, na cały związek Solidarność. Musiałem dokładnie zaadresować swój żal i oburzenie. Napisałem więc list do szefów Solidarności Stoczni Gdańskiej panów Gałęzewskiego i Guzikiewicza.
„Szanowni Panowie!
Pragnę Panom pogratulować. Dzięki temu, że zdecydowaliście się zorganizować 4 czerwca demonstrację na Placu Solidarności, udało się Wam uniemożliwić radosne obchodzenie 20. rocznicy pokojowego obalenia komunizmu przez Solidarność. Nie odbędą się one w Gdańsku – mieście Wolności i Solidarności, mieście które jest symbolem tych niezwykłych przemian.
4 czerwca dziesięciu przywódców państw europejskich chciało podziękować Polsce za Solidarność i pokojowe zjednoczenie Europy.
Nie przyjadą. Nie podziękują.
Miało się odbyć wielkie, radosne święto.
Nie odbędzie się.
Tym samym udało się Wam skompromitować Gdańsk.
Udało się Wam skompromitować Polskę.
Co odpowiemy naszym dzieciom i wnukom, gdy zapytają nas dlaczego nie potrafimy być dumni z naszej Wielkiej Historii? Co powiemy Europie, gdy będzie nam wmawiać, że przemiany roku 1989 zawdzięczmy przede wszystkim praskiej aksamitnej rewolucji i zburzeniu muru w Berlinie?
Obchody tego święta były dla Gdańska wielką szansą. Po raz kolejny straciliśmy szansę na przypomnieniu Europie, że symbolem obalenia komunizmu jest Stocznia Gdańska i miasto Gdańsk.
Żyjemy w państwie demokratycznym, w którym każdy ma prawo demonstrować. Ale nie można zapominać o dobru wspólnym. O interesie Gdańska i naszego kraju. Zapominanie o tych sprawach jest brakiem odpowiedzialności.
Doskonale zdaję sobie sprawę z kłopotów Stoczni Gdańskiej. Rozmawialiśmy o tych sprawach 4 maja. Przypomniałem Wam, że władze Gdańska pomagały, pomagają i będą pomagać Stoczni. Przypomniałem nadto, że w zamierzchłych czasach obowiązywała tradycja treuga Dei, wedle której na czas świąt przerywano działania wojenne. Proponowałem, by się do niej odwołać i zawiesić nasze spory na wielkie święto 4 czerwca. Nie byliście tym zainteresowani.
Swoim postępowaniem udowodniliście, że sprzeniewierzyliście się wspaniałej tradycji Solidarności. Bowiem nasza Solidarność, to pokojowe działania, to walka bez przemocy, to rozmowy i dialog, negocjacje i kompromis. Solidarność „nie jest to nigdy walka przeciw drugiemu”.
Bałem się jednak, że gdy ograniczę się tylko do przekazania listu mediom, zacytują one tylko fragmenty. A mnie chodziło o całość wywodu. Dlatego też zdecydowałem się na działanie dość niestandardowe – poleciłem wykupić kolumny ogłoszeniowe w „Gazecie Wyborczej” i „Dzienniku Bałtyckim” i tam opublikować mój list.
Ponadto poleciłem przeprowadzić sondaż. Chciałem dowiedzieć się, co myślą o tym wszystkim mieszkańcy Gdańska. Byłem w stu procentach pewien, że mówię także w ich imieniu, ale chciałem mieć potwierdzenie. Chociażby po to, by nikt gołosłownie nie twierdził, że gdańszczanie popierają kilku etatowych działaczy z komisji zakładowej Solidarności stoczni.
Wyniki sondażu tylko potwierdziły moje intuicje. Gdańszczanie w zdecydowanej większości myślą podobnie jak ja. To krzepiące.
Na pytanie „czy Komisja Zakładowa NSZZ Solidarność Stoczni Gdańskiej powinna organizować demonstracje podczas uroczystych obchodów 20-rocznicy upadku komunizmu, czy też powinna powstrzymać się od organizacji demonstracji w tym dniu?” blisko 80 procent odpowiedziało, że powinna powstrzymać się od organizacji demonstracji. Prawie 70 procent gdańszczan przyznało, że Gdańsk straci na przeniesieniu obchodów do Krakowa. A prawie 40 procent obarczyło za to winą związki zawodowe.
Głos gdańszczan sprawił mi wielką satysfakcję. Ale, niestety, w niczym nie zmienił faktów. Główne uroczystości 4 czerwca odbędą się w Krakowie.