Ze wszystkich gdańskich tradycji zawsze najbardziej fascynowała mnie tolerancja i otwartość naszych przodków. Gdańsk był wzorem miasta otwartego – tożsamość tego miasta w zgodzie tworzyli przedstawiciele wielu narodów, wielu kultur i religii.

Może właśnie dlatego, gdy w zeszłym roku poprosił mnie o spotkanie Sławomir Sierakowski, zgodziłem się bez wahania. Zresztą byłem bardzo ciekaw jaki on jest. Bowiem Sierakowski mimo młodego wieku (rocznik 1979), jest już postacią bardzo znaną. I to zarówno w środowiskach politycznych, jak i kulturalnych. Publicysta, socjolog, krytyk literacki i teatralny, wydawca i dramaturg. A nade wszystko prezes niezwykle prężnego Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. No i redaktor naczelny „Krytyki Politycznej” – pisma, bez którego nie jest praktycznie możliwa żadna poważna dyskusja polityczna.

Sierakowski jest przedstawicielem młodej lewicy. Myśl lewicowa była mi zawsze obca. Ale doskonale wiem, że polska scena polityczna bez lewicy byłaby niezwykle uboga. Zresztą Sławomir Sierakowski jest daleki od tego, co zwykliśmy nazywać „postokumistyczną lewicą”.

Spotkaliśmy się. Rozmawialiśmy ponad godzinę. Przyznam, że mój rozmówca zrobił na mnie duże wrażenie – inteligentny, błyskotliwy, skromny i bardzo uważny słuchacz. Nie zgadzaliśmy się co do pryncypiów. Ale wiele rozpoznań mieliśmy wspólnych.

Kiedy zapytał, czy udało by się znaleźć w Gdańsku lokal na Świetlicę dla Stowarzyszenia, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że silniejsze zakotwiczenie tej grupy w Gdańsku może dla naszego miasta mieć ważne, ożywcze znaczenie. Bez wahania zaproponowałem mu, by gdański oddział Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego wystartowało w konkursie na lokal przy Nowych Ogrodach.

I gdańska grupa pod przewodnictwem niezwykle energicznej młodej kobiety – Katarzyny Fidos – bez trudu wygrała konkurs. Lokal po CRZZ był trochę zaniedbany, młodzi ludzie własnym sumptem go wyremontowali i jesienią tego roku ruszyli z działalnością. I to ruszyli bardzo energicznie i z wielkim przytupem.

Jednym z pierwszych gości gdańskiej Świetlicy „Krytyki Politycznej” był słoweński filozof Slavoj Žižek. To jeden z nielicznych filozofów, który jest także ikoną kultury masowej. Niszową wprawdzie, ale jednak. A nadto to konsekwentny marksista.

Kiedy w zeszłym tygodniu zadzwonił do mnie Sierakowski i zapytał czy nie miałbym ochoty spotkać się prywatnie z Žižkiem zawahałem się. Obawiałem się, że przyjdzie mi spotkać się z ponurym ortodoksyjnym marksistą, z nawiedzonym lewakiem. A nie bardzo miałem na to ochotę. Ale z drugiej strony Žižek intrygował mnie. Chociażby dlatego, że nigdy dotąd nie udało mi się spotkać prawdziwego marksisty. W końcu więc się zgodziłem.

Szedłem na spotkanie z obawą. Mam w pamięci poglądy i niektóre wypowiedzi Žižka.
I nie potrafię się z nim zgodzić. Takie twierdzenia, jak „Tak, można wyprowadzić bezpośredni rodowód marksizmu z chrześcijaństwa. Tak, chrześcijaństwo i marksizm powinny walczyć po tej samej stronie barykady”, lub to, że Maximilian Robespierre „w porównaniu z Napoleonem był okazem ludzkiego ciepła”, budziły mój gorący sprzeciw.

I przeżyłem lekki szok. Kiedy wszedłem do ciemnego lokalu za stołem siedział siwawy, niedbale ubrany brodacz. Ostrożnie zacząłem go badać. Ale po jakiś piętnastu minutach moja ostrożność ulotniła się bezpowrotnie. Oto miałem przed sobą sympatycznego, niezwykle błyskotliwego i zajmującego rozmówcę. W dodatku rozmówcę, który nawet w najmniejszym stopniu nie próbował mnie „nawracać” na marksizm.

Długo rozmawialiśmy o literaturze, filmie, kobietach, polityce i filozofii. Już na początku rozmowy zapomniałem, że mam do czynienia z „kontrowersyjnym lewakiem”. I pomyślałem za smutkiem, że u mas, w Polsce, jest wielu ludzi do których jest mi zdecydowanie bliżej ideowo, ale nie ma mowy o spokojnej, zajmującej rozmowie.

Najwyraźniej polega to na różnicy klas.