12 stycznia w Sali Mieszczańskiej Ratusza Staromiejskiego spotkałem się z obywatelami naszego miasta, by przedstawić swoją wizję Gdańska. Wspomagali mnie dwaj moi zastępcy – Wiesław Bielawski i Andrzej Bojanowski.

O czym mówiłem? Przypomniał jednego ze swych wielkich poprzedników -nadburmistrza Leopolda von Wintera. Władał on Gdańskiem na przełomie wieków przez dwanaście lat. To jemu Gdańsk zawdzięcza system kanalizacyjny i wodociągowy, kamienne chodniki i brukowane jezdnie, Muzeum Miejskie, wiele budynków szkolnych i pierwszą linię tramwajową.

Dziś Gdańsk stoi przed podobnie wielkimi wyzwaniami. Ostatnie lata to przyspieszenie inwestycyjne dzięki unijnym dotacjom, transformacja gospodarcza Gdańska, prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych.

Przekonywałem, że – jak mówił Arystoteles – miasto jest wypadkową szczęścia ludzkiego. I tę ideę chcę realizować. Poprzez różne środki. Poprzez budowę miasta biznesu, nauki i kultury. Miasta zapewniającego pracę i rozwój, dającego możliwość kształcenia, wreszcie miasta zdrowego życia.

Rzuciłem ideę, że Gdańsk przede wszystkim powinien być miastem kapitału społecznego. Trzeba skończyć z sobiepaństwem, bowiem nowoczesność wymaga od nas współpracy. Bez współdziałania nic nam się nie uda. Kapitał społeczny to rozwój Gdańska i metropolii.

Sala była szczelnie wypełniona i wydawało mi się, że ludzie słuchają z zainteresowaniem. Po moim wystąpieniu odbyła się kilkugodzinna dyskusja. Padło wiele bardzo ciekawych pytań, wątpliwości, postulatów, pomysłów. Było ich tak dużo, że nie udało nam się tej interesującej rozmowy skończyć.

Kiedy następnego ranka zajrzałem do „Gazety Wyborczej Trójmiasto” ogarnęło mnie zdumienie. Czytając artykuł pani Katarzyny Włodkowskiej „Wizja szczęścia Adamowicza” odnosiłem nieodparte wrażenie, że pisze ona o zupełnie innym spotkaniu!

Dla Katarzyny Włodkowskiej to, co zdarzyło się w NCK, nie było debatą. Aby dać temu bardziej subtelny wyraz słowo „debata” zaopatrywała w cudzysłów. Cóż, być może pani Kasi słowo to bardziej kojarzy się z pojedynkiem bokserskim? Nie ważne o co chodzi, byle ktoś komuś po pysku nałożył? Jej prawo.

Pani redaktor przytoczyła kilka zasłyszanych na sali opinii. Oczywiście, a jakże inaczej, tylko negatywnych. Te opinie były na różnym poziomie. Ale najbardziej zdziwiło mnie to, co mówiła radna Agnieszka Owczarczak.

Pani radna zaczęła od stwierdzenia; „Wychodzę tylko dlatego, że muszę odebrać dziecko, ale niezależnie od tego jestem trochę zawiedziona”. Jej prawo. Zaskakuje tylko łatwość wydawania sądów o czymś, z czego się wyszło przed zakończeniem.

Pani Agnieszka podzieliła się z autorką ważką refleksją intelektualną – „pomyślałam, że może prezydent chce poznać na ten temat opinię mieszkańców. Ale jak się solidnie rozejrzałam, to byli w znacznej mniejszości”. Ciekawe. Jeśli mieszkańcy byli w mniejszości, to kto był w większości? Może warszawiacy? Może Marsjanie?

Pani Owczarczak jest młoda. Ale od kilku lat jest gdańską radną. I dziwi mnie, że nie rozpoznała na sali tak ważnych mieszkańców naszego miasta, jak profesorowie politechniki Wiesław Gruszkowski, Andrzej Baranowski czy Tomasz Parteka. Nie zna tak znanych ludzi jak Stanisław Michel, Andrzej Januszajtis, Tadeusz Fiszbach, Katarzyna Rozmarynowska, Jan Bogusławski, Marian Kwapiński. I tak dalej, i tym podobne.

I dalej pani radna ciągnie z determinacją „przychodząc tu spodziewałam się czegoś nowego, tymczasem przedstawiono plany inwestycyjne miasta, które są powszechnie znane”. I znowu zdziwienie. Swojej wizji miasta nie wymyśliłem teraz. Staram się ją realizować od wielu lat. I doprawdy byłoby dziwne, gdyby pani Agnieszka stwierdziła, że to co mówię jest dla niej absolutną nowością. Jej obowiązkiem jako radnej jest tę realizowaną wizję znać, bowiem ma z nią do czynienia – w tym czy innym kontekście – praktycznie na każdej sesji Rady Miasta.

Ale ani opinia pani redaktor, ani ocena pani radnej nie są w stanie zniechęcić mnie do podobnych debat. Dla mnie – czemu niejednokrotnie dawałem wyraz – debata obywatelska nie jest pustym sloganem. Jest wartością nadrzędną.

Zastanawiałem się przez chwilę, czy mogę sobie pozwolić na drobną złośliwość wobec autorki artykułu, pani Włodkowskiej. Ale skoro przez tyle lat dziennikarze z lubością mnie pouczali, to może i mnie wolno ten jeden raz pouczyć dziennikarkę? Otóż, droga pani Kasiu, w każdym zawodzie trzeba przestrzegać pewnych standardów. Jednym z podstawowych standardów w pracy dziennikarza jest wyraźne oddzielenie wiadomości, relacji od komentarza. W pani tekście te dwa porządki niestety się mieszają.