„Gazeta Wyborcza” opublikowała 5 stycznia tekst znanego francuskiego filozofa Guy Sormana „Europa na jaką czekamy”. Redakcja dodała intrygujący podtytuł „A może Gdańsk stolicą Europy?”.

Sorman przedstawił się jako zdeklarowany zwolennik nowej, sfederalizowanej Unii Europejskiej. Szkicuje instytucjonalny układ Europy z wybieralnym bezpośrednio dwuizbowym parlamentem. Postuluje kompromis miedzy gospodarką rynkową a solidarnością społeczną. Drogą wypracowania takiego kompromisu – według niego – jest wytworzenie nieistniejącej jeszcze „europejskiej klasy politycznej”. Według francuskiego myśliciela dziś nikt Europą się nie przejmuje, „bo karierę polityczną robi się na szczeblu lokalnym lub krajowym”.

I na koniec wysuwa propozycję nowej europejskiej stolicy. Ku zaskoczeniu jednych i ku zadowoleniu innych proponuje Gdańsk. Ten wybór uzasadnia argumentami geograficznymi („w pół drogi między Wschodem a Zachodem”), ale też idowo-historycznymi. Gdańsk według niego to „miasto, którego historyczne koleje losu przypominać nam będą o tym, od czego chroni nas Europa”.

Sorman porusza gdańskie serca gdy konkluduje: „dewiza dawnej gdańskiej Solidarności – odwaga i umiar – może się stać dewizą nowej federalnej Europy”.

Tekst Sormana można odczytywać na wiele sposobów. Jedno jednak nie ulega wątpliwości – autor należy do tych ludzi Zachodu, którzy bacznie obserwowali i analizowali wydarzenia w Polsce lat 80. ubiegłego wieku. Co więcej należy do tych (nielicznych?) myślicieli Zachodu, którzy w dziedzictwie Solidarności nie widzą zamkniętego, nieco przykurzonego rozdziału historii. Wręcz przeciwnie – wciąż bijące źródło ożywczych dla Europy idei.

Autor nigdy nie ukrywał swoje sympatii do Polski i Gdańska. W kwietniu 2012 roku, po rozmowie z Donaldem Tuskiem, napisał na swoim blogu, że to z Gdańska wywodzi się polski „roztropny optymizm”.

Sorman jest radykalnym eurooptymistą. Szuka dla Europy najlepszych jego zdaniem rozwiązań i projektów. Gdańsk z jego najnowszą historią i Solidarnością ma według niego stać się inspiracją dla odnowionej Unii. A solidarnościowe doświadczenie ma być fundamentem nowego europejskiego ładu.

 

To nie rewolucja, to metafora

Jestem pewien, że Sormanowi nie chodzi o dosłowne przeniesienie instytucji europejskich z Brukseli do naszego miasta. A więc co kryje się za tą metaforą?

Aby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba odczytać sens i istotę postulatów gdańskich, atmosferę i styl negocjacji między strajkującymi a delegacją komunistycznego rządu. Bez zrozumienia tego kontekstu, nie zrozumie się gdańskiego przesłania i dziedzictwa.

Robotnicy i ich inteligenccy doradcy formułując postulaty nie myśleli tylko o swoich ekonomicznych potrzebach, byli otwarci i bezinteresowni. Żądali też wolności w mediach, kulturze. Strajkujący byli odważni, bowiem odważyli się strajkować wbrew twardym i obiektywnym faktom – wszechwładnemu państwu wspartemu sowieckim wojskiem. Ale też nie byli zuchwali, nie żądali demokratycznych wyborów do sejmu, nie żądali opuszczenia Polski przez Armię Sowiecką.

Sorman zdaje się tęsknić za taką właśnie postawą, za takim stylem uprawiania polityki. Twarde rozmowy z komunistycznym rządem, ale też ciągłe szukanie kompromisu. Wbrew romantycznej tradycji, która podpowiadała bezkompromisowość. Atmosfera rozmów w czasie strajku pełna była wzajemnego szacunku i samoograniczania.

Lech Wałęsa i liderzy Solidarności, popierani przez miliony Polaków, poprowadzili walkę o wolność w sposób pokojowy, bez użycia siły. Wbrew obawom wielu zachodnich polityków i dziennikarzy nie doprowadzili do trzeciej wojny światowej. Umiarkowana i samoograniczająca się rewolucja zaskoczyła i zafascynowała zachodnie społeczeństwa.

Dziś Sorman przypomina gdańskie przesłanie. Proponuje Europejczykom, by jeszcze raz sięgnęli po odwagę, bezinteresowność i umiar, które w roku 1980 zademonstrowali ludzie Solidarności. Gdańsk w sormanowskiej wizji jawi się jako depozytariusz tych wartości. Wartości, o których zasobna Europa zapomniała. Jest fascynującym paradoksem, że w 1939 roku także Francuz, Marcel Deat pytał „czy warto umierać za Gdańsk”, a dziś inny Francuz upatruje w Gdańsku stolicę Unii Europejskiej.

 

Nikt nie jest prorokiem we własnym mieście

Wśród nielicznych komentarzy do artykułu Sormana na stronie internetowej „Gazety Wyborczej” znalazłem krótką wypowiedź kogoś, kto podpisuje się jako „dancygier”. Pisze on: „okazuje się, że za granicą lepiej rozumieją znaczenie S dla Europy niż my w Polsce”. Można by to pytanie pociągnąć dalej – czy my w Gdańsku rozumiemy i doceniamy to dziedzictwo?

Każde dziedzictwo potrzebuje interpretatorów, piewców, badaczy. Każde dziedzictwo potrzebuje zainteresowania i fascynacji opinii publicznej. A więc potrzebni są twórcy idei i animatorzy. Potrzebna jest wymiana myśli, która czyni dziedzictwo żywym przesłaniem dla nowych roczników, nowych generacji.

Jak z tym jest w Gdańsku?

Oto parę przykładów. I takich ku pokrzepieniu, i takich ku przestrodze.

Przykład pierwszy. W dwudziestą rocznicę Sierpnia’80 w Gdańsku ogłoszono „Kartę powinności Człowieka” – zbiór zasad etycznych nawiązujących do postulatów sierpniowych, ale odpowiadających na wyzwania współczesności. Karta dała początek wyjątkowym w skali Polski spotkaniom myślicieli, którzy dyskutowali na istotne tematy. I tak przez dwanaście lat tysiące obywateli uczestniczyło w Areopagach Gdańskich. Było to możliwe dzięki wielkiej pracy dwóch księży – Niedałtowskiego i Bocka – wspierających ich osób świeckich oraz opiece księdza arcybiskupa Gocłowskiego.

Powstało żywe środowisko, rozdyskutowane, podejmujące wiele wspaniałych inicjatyw. I ten dorobek najzwyczajniej w świecie zmarnowano! Dlaczego? Czy stać nas na taką rozrzutność?

Przykład drugi. W 1983 zaczął w Gdańsku wychodzić magazyn „Przegląd Polityczny” redagowany od początku przez Wojciecha Dudę. To najwyższej próby pismo poświęcone myśli politycznej, historii idei, sprawom Polski i Europy. Szkoda, wielka szkoda, że Wojciech Duda i jego współpracownicy nie stworzyli wokół pisma szerokiego środowiska intelektualnego, które mogłoby wpływać na debatę publiczną w Gdańsku i w Polsce. To kolejna niewykorzystana szansa.

Przykład trzeci. Na Uniwersytecie Gdańskim od dawna powinien istnieć prężny Instytut Badań nad Dziedzictwem Solidarności. Bo gdzie, jeśli nie w Gdańsku historycy, socjolodzy, ekonomiści, psycholodzy powinni badać i upowszechniać dorobek Solidarności? Nic takiego nie powstało.

 

Nowa solidarność światowa

W październiku 2007 roku, podczas pierwszej odsłony Areopagu Gdańskiego, Zbigniew Brzeziński wypowiedział do nas, zatroskanych gdańszczan, takie oto przesłanie; „Nie zanosi się już na nowy kongres wiedeński czy wersalski i nie będzie nowego Poczdamu. Ale potrzeba wyłonienia nowej, odpowiedzialnej i szerszej czołówki światowej, nowej solidarności światowej, jest jasna. Można ją zacząć tworzyć nieformalnie przez coroczne spotkania wybitnych działaczy politycznych i strategów świadomie i celowo zapraszanych (…) z czołowych państw naszej Nowej Europy, czyli z Ameryki, z Unii Europejskiej, Chin, Japonii, Indii, Indonezji i Rosji, i właśnie tu w Gdańsku!”.

Dziedzictwo Gdańska i Solidarności jest i może być inspirujące dla Europy. O tym przekonuje nas zarówno Brzeziński, jak i Sorman. Problem jest tylko jeden – czy my, gdańszczanie o tym wiemy? Czy dziedzictwo naszego miasta nas inspiruje?

Mam głębokie przekonanie, że właśnie pracownicy Europejskiego Centrum Solidarności zainicjują, włączą się żywo do debaty gdańskiej, polskiej i europejskiej. Potrzebujemy ich. Potrzebujemy ludzi refleksji i namysłu, potrzebujemy ludzi odważnych intelektualnie.