Mój „rok wolności” zaczął się długo wcześniej. Może w maju 1988, kiedy z grupką studentów rozpoczęliśmy strajk okupacyjny na Uniwersytecie Gdańskim na znak solidarności ze strajkującymi robotnikami ze Stoczni Gdańskiej? Albo jeszcze wcześniej, w sierpniu 1980 roku, podczas strajku Stoczni i całego miasta?

W 1989 roku miałem 24 lata. Zarówno ja, jak i wielu aktywnych w podziemiu rówieśników, byliśmy tym wszystkim zmęczeni. Nic więc dziwnego, że z pewną ulgą, poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i nadzieją witaliśmy Okrągły Stół i polityczne efekty zawartego tam kompromisu.

Pamiętam, że w trakcie i zaraz po zakończeniu obrad Okrągłego Stołu namiętnie dyskutowaliśmy o jawnych i ukrytych intencjach strony rządowej. Wiedliśmy wielkie spory o tym, jakie mogą być bliższe i dalsze konsekwencje tych uzgodnień. Dyskusje te wiedliśmy oczywiście w prywatnych domach lub w salkach katechetycznych przy zaprzyjaźnionych parafiach.

Kiedy został przesądzony termin wyborów do Sejmu i Senatu zaczęliśmy się zastanawiać kto powinien kandydować. Pamiętam jak mój starszy kolega Aleksander Hall uzasadniał decyzje o odmowie kandydowania na posła. Twierdził, że listy Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” powinny uwzględniać wewnętrzne zróżnicowanie ideowe naszego ruchu. A więc, że nie powinny być zdominowane przez kandydatów tylko jednej opcji.

Kampania wyborcza była, nie tylko dla mnie, nowym, wcześniej zupełnie nieznanym doświadczeniem. Jak nigdy z wypiekami oglądałem w telewizji dyskusje, programy wyborcze, czytałem wszystko, co tylko się dało. To był czas wchłaniania, pożerania wiadomości. Wygłodniali po czasach cenzury im ograniczeń, łapczywie chwytaliśmy i zaczytywaliśmy kolejne egzemplarze „gazety Wyborczej”.

4 czerwca, dzień wyborów, to piękna, słoneczna niedziela. Od rana, od chwili przebudzenia odczuwałem wielkie emocje, wielkie uniesienie. Jakby ta moja skromna kartka wyborcza miała zmienić coś, co nie udało się wcześniej ani nam, ani starszym pokoleniom. Miała zmienić Polskę. I choć wielu z nas głosowało po raz pierwszy, bo „wybory w PRL bojkotowaliśmy, to naprawdę wierzyliśmy w to, że to my dokonamy tej zmiany.

Ale mimo tej wiary po zamknięciu lokali wyborczych zamarliśmy w oczekiwaniu na ogłoszenie wyników…