Kiedyś słowa miały swoją wagę. Kiedyś by powiedzieć „nie” trzeba było wykazać się odwagą. Za to słowo można było stracić pracę, wolność, a czasami także życie.
Dziś mamy to szczęście, że żyjemy w kraju demokratycznym. Dziś powiedzieć „nie” to trochę tak, jak powiedzieć „krzesło”. To nic nie kosztuje. Nic też nie kosztuje „like” na Facebooku.
Ale mit dalej żyje. Każdemu, który wypowiada słowo „nie” wydaje się, że jest zbuntowany, odważny, bezkompromisowy. I jakże często nadużywamy tego słowa. Mamy pełne usta słowa „nie”. Ale problem polega na tym, że za słowem nie idą czyny. A więc, że słowo to zdewaluowało się. Stało się słowem bez pokrycia.
Mówimy „nie” dla likwidacji postoczniowych dźwigów w Gdańsku. Ale tylko mówimy. Wykrzykujemy swój bunt i z uspokojonym sumieniem idziemy do domu. Za słowem nie stoi nic.
A może spróbujmy czegoś więcej niż banalne wykrzyczenie swojego niezadowolenia? A może wspólnie spróbujemy zrobić coś konkretnego dla uratowania dźwigów?
Miasto zrobiło w tej sprawie tyle, ile mogło. Zinwentaryzowaliśmy stoczniowe dźwigi. Jeden z nich kupiliśmy od spółki Synergia za 156 tysięcy (nie licząc kosztów dzierżawy działki, prac adaptacyjnych, zabezpieczających itd.). Kupienie wszystkich dźwigów, które chcielibyśmy ocalić, to wydatek rzędu kilkudziesięciu mionów.
Próbowaliśmy tez o pomocy w tym dziele rozmawiać z politykami z Warszawy. Rozmowy, niestety, zawsze miały podobny przebieg. – Musicie koniecznie ratować dźwigi – słyszeliśmy – Ale pieniędzy od nas nie dostaniecie.
Proponuję więc wszystkim, którym naprawdę zależy na zachowaniu w krajobrazie naszego miasta charakterystycznych sylwetek dźwigów by naprawdę pomogli je ocalić. Na moja prośbę Fundacja Gdańska uruchomiła konto, na które można wpłacać darowizny. Oto szczegóły;
Fundacja Gdańska BZ WBK 28 1090 1098 0000 0001 1950 5302
SWIFT / BIC: WBKPPLPP IBAN: PL28 1090 1098 0000 0001 1950 5302
Tytuł wpłaty: darowizna celowa na ratowanie dźwigów stoczniowych dla zachowania krajobrazu kulturowego Gdańska.
Darowizny można także przekazywać za pośrednictwem systemu PayPal.
Wpłacajcie przynajmniej drobne sumy. Zróbmy cos konkretnego dla krajobrazu miasta. Uratujmy dźwigi.
Ze swojej strony wpłaciłem tysiąc złotych. Oczywiście z prywatnych pieniędzy.
4 komentarze
Panie Pawle,czegos ‚nie rozumiem’.Czyli jak to jest;syndyk Wiercinski,razem z prezesem Szlanta/Synerga/ zawlaszczyli/przejeli/majatek Stoczni…,a teraz ja jako mieszkaniec Gdanska/na emigracji/mam sie dokladac do rozgrabionego majatku?.Gdyby byl pan uprzejmy mi to wyjasnic,bylbym zobowiazany.PS.szafowanie slowami moglby pan sobie darowac.Akurat wage slow mierzymy rozna miara…R.O.
„Jeden z nich kupiliśmy od spółki Synergia za 156 tysięcy (…). Kupienie wszystkich dźwigów, które chcielibyśmy ocalić, to wydatek rzędu kilkudziesięciu mionów.”
Jeden z nich kosztował 156 tys., do kupienia jest dźwigów 17, 17 * 156 000 = 2 652 000
Jakim cudem 2,6 mln przerodziło się w KILKADZIESIĄT milionów?
Ale niech będzie, udawajmy debili i wyceńmy jeden dźwig na milion złotych (tak podaje pan Antoni Pawlak). 17 * 1 mln = 17 mln.
17 milionów to wciąż nie kilkadziesiąt milionów.
Jak wy liczycie w tym UM?
Z resztą dopiero co miasto wydało 5 milionów złotych na PLAC ZABAW. Czy pan ma jakiś wpływ na budżet miasta, czy kompletnie nie? Czy zależy panu na ratowaniu dźwigów, czy to tylko takie tam słowa?
Jak na razie to widać, że bardziej zależy panu na placu zabaw niż dźwigach.
Nic mnie nie obchodzi co robi pan z prywatnymi pieniędzmi, za to bardzo mocno obchodzi mnie to, co jest robione z publicznymi.
Myślę, że zbiórki na Stocznię są obarczone zbyt negatywnymi konotacjami, żeby jakakolwiek kiedyś miała szansę zakończyć się powodzeniem. Poza tym odpowiedzialność finansowa za ład przestrzenny i historyczną spójność miast leży po stronie jego demokratycznie wybranych władz a nie bazuje na prywatnych portfelach mieszkańców. Ci wystarczająco dużo łożą na otaczającą ich przestrzeń pod postacią podatków. Zwracanie się z prośbą o przekazywanie datków na cele, które leżą w gestii włodarzy i miejskiego budżetu jest, delikatnie ujmując, nietaktem. W przypadku zaniedbań na tym polu trzeba się liczyć ze wzmożoną aktywnością ruchów społecznych i to właśnie wydarzyło się w przypadku terenów stoczniowych. Skoro władze nie zareagowały na zbyt radykalne przekształcenia tkanki miejskiej, zrobili to sami mieszkańcy. Nie znaczy to jednak, że mają też przejąć odpowiedzialność finansową.