Nowy rok szkolny za pasem, a razem z nim nowe wyzwania dla rodziców, uczniów i samorządu. 1 września powitamy bowiem w nieco zmienionym porządku, a potem jak u Hitchcocka trzęsienie ziemi i napięcie będzie tylko rosło.

Zrezygnowano już z inwestycji w rozwój 6 latka w szkole, teraz przed nami wielka rewolucja organizacyjna, która w największym stopniu dotknie samorządy – bo ty my jesteśmy odpowiedzialni za organizację szkół i zapewnienie wszystkim dzieciom możliwości nauki w najlepszych dla nich warunkach i na najwyższym poziomie. Jak to jednak zrobić, gdy oprócz zapowiedzi reformy, na rok przed jej wejściem w życie mamy tylko propozycje? Te zaś są nazwane przez MEN „punktem wyjścia, pokazującym kierunek działań i oczekiwania społeczne. Szczegółowe rozwiązania w postaci konkretnych projektów aktów prawnych będą kierowane do konsultacji społecznych i uzgodnień we wrześniu i październiku”. Patrząc w kalendarz można przypuszczać, że najwcześniej w grudniu otrzymamy rozporządzenia wykonawcze, a wtedy do gigantycznej zmiany pozostanie już tylko kilka miesięcy. Zmiany, która w konsekwencji – nie będzie polegała tylko na zdjęciu tabliczek z nazwiskami patronów ze ścian gimnazjum i wyprowadzeniem sztandaru. To zmiana całej struktury i lokalizacji placówek w mieście, bo przecież zgodnie z intencją ustawodawcy „Zasadą będzie prowadzenie procesu edukacyjnego w ramach 8 klas w jednym budynku szkolnym”. Zmienią się więc obwody szkolne  i choć priorytetem będzie dla nas by uczniowie nie zmieniali szkół do których aktualnie chodzą i by naukę mogło rozpoczynać tam także ich rodzeństwo, to nie unikniemy przecież wprowadzania do aktualnych gimnazjów z wciąż uczęszczającymi tam gimnazjalistami nowego rocznika najmłodszych gdańszczan . Tak więc siedmiolatkowie będą w jednych murach z gimnazjalistami, dopóki ci nie skończą gimnazjum.

Kolejna sprawa to koszty nakładów na edukacje, którymi już teraz budżet samorządów jest niemiłosiernie obciążony i rośnie z roku na rok. Czym jest bowiem dla budżetu państwa pozostawienie sześciolatka w przedszkolu? To znaczna oszczędność, bo dotacja dla samorządu na utrzymanie przedszkolaka wynosi około 1300 złotych rocznie, gdy tymczasem subwencja na dziecko w szkole to aż 5300 złotych. 4000 różnicy, to 4000 oszczędności dla budżetu państwa i tyle samo wydatków więcej dla samorządów. A ile w skali kraju jest takich dzieci? Nie wydaje się też by rodzice mieli ochotę korzystać z możliwości szybszego posłania dziecka do pierwszej klasy i trudno im się dziwić, bo skoro samorządy nie znają odpowiedzi na wiele pytań to rodzice mają prawo mieć jeszcze więcej wątpliwości. Za rok zapewne rodzice przerażeni bałaganem także nie wyślą dzieci wcześniej do szkoły, a przecież na gminy spadnie obowiązek – wymagany od przyszłego roku ustawowo – zapewnienia miejsc w przedszkolach wszystkim trzylatkom. Dziś przez reformę zabrakło nam 900 takich miejsc, które miały być  miejscami dla czterolatków, a zostały zajęte przez sześciolatki.

Gdańsk upublicznia więc miejsca w przedszkolach niepublicznych i płaci, płaci, płaci to znaczy płacicie Państwo – podatnicy, bo przecież budżet miasta to budżet zbudowany m.in. na Państwa podatkach. Co się stanie jeśli presja na wydatki będzie rosła tak bardzo, że samorządy będą miały kłopoty z ich finansowaniem, bo przecież samorządów nie stać na tworzenie takiego deficytu jaki tworzy budżet Państwa. Czy wtedy Regionalna Izba Obrachunkowa pokaże samorządom żółtą kartkę, a może wprowadzi zarząd komisaryczny za nieradzenie sobie z gospodarką finansową?

W Gdańsku oświata kosztuje 700 milionów złotych z czego 300 milionów dokłada samorząd. Dotacja z państwa, czyli dotacja z budżetu centralnego pokrywa jedynie 60% kosztów. Czy musimy tworzyć kolejne, zbędne wydatki? To co będzie działo się od września, dotknie zaś nie tylko rodziców młodszych dzieci. Szkoły zawodowe zmienią się w branżowe i to nie tylko przemiana nazewnictwa, to też koszty. W roku szkolnym 2019/2020 w liceach, technikach i szkołach branżowych spotkają się dwa roczniki dzieci kończących III klasę gimnazjów, z ich o rok młodszymi kolegami ze szkół podstawowych. Kalendarzowo mogą być to nawet 3 roczniki, bo przecież będą też dzieci, które do szkoły poszły dobrowolnie wcześniej. Dzieci w liceach spędzą 3 lub 4 lata, w jednym roku będą zdawać różne matury, uczyć się z różnych podręczników z innym materiałem nauczania? Czy ten bałagan naprawdę jest potrzebny? Czy nie należało wzmocnić tego co przez 20 lat wypracowano, wprowadzić być może korekty, wzmocnić kadrę pedagogiczną. Tymczasem de facto kadrę osłabiamy. Nauczyciele z obawy przed niewiadomą „uciekają” w urlopy zdrowotne. Mają takie prawo, mogą na rok urlopować się z obowiązków. Tyle, że takiemu nauczycielowi pensję nadal wypłaca gmina , a w jego miejsce trzeba zatrudnić kogoś na zastępstwo. Na kolejny rok wnioski urlopowe w Gdańsku  złożyło w sierpniu już prawie 160 osób  – koszt wraz z zastępstwami bagatela 10 milionów , a ilu będzie za rok?  Co z nauczycielami dla których zabraknie miejsc w szkołach podstawowych? W tym roku szkolnym udało się zachować dla nich miejsca pracy zapewniając im etaty w świetlicach, pewnie przy zdublowaniu roczników w liceach i technikach tam będzie potrzebna kadra, ale co gdy podwójne klasy znikną? Trzeba będzie zwalniać nauczycieli, być może z wypłacaniem im odpraw? To tylko garść konsekwencji z ministerialnych zapowiedzi. Pytam,  co znajdzie się w podstawach programowych, podręcznikach i jakie będą siatki godzin?  Kto i w jaki sposób będzie formatował głowy młodych Polaków? Edukacja wydarza się w osobistej wolności i mamy obowiązek stworzyć najlepsze środowisko uczenia się – o tym w edukacyjnym chaosie ani słowa.

24 sierpnia minister edukacji Anna Zalewska na stronie MEN opublikowała list do dyrektorów, nauczycieli i pracowników oświaty wiele w nim obietnic i troski ale nadal mało konkretów, a czasu też jakby coraz mniej.