Dość niespodziewanie mieliśmy okazję zapoznać się z bardzo emocjonalnym listem prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka, który woła „wszystkie ręce na pokład”. Cel jest donośny – obrona polskich interesów przed złowrogimi zakusami Komisji Europejskiej. Później autor przechodzi od ogółu do szczegółu – interes Polski to w tym wypadku powodzenie bądź nie projektu budowy lotniska cywilnego w Gdyni.

Według prezydenta lotnisko w Gdyni to sprawa narodowa. W liście, oraz późniejszej polemice z dziennikarzami, czuć żal, że dawni partnerzy „umyli ręce” od tematu lotniska w Gdyni i teraz Gdynia została z problemem sama. Koronnym argumentem jest list intencyjny z 2005 r., pod którym podpisał się także Gdańsk.

To prawda – list został podpisany. Kluczowa jest jednak jego treść. List nigdy nie mówił o budowie lotniska komunikacyjnego w Babich Dołach. Mówił o intencji wprowadzenia funkcji cywilnej w Gdyni i stworzenia dobrej bazy do rozwoju tanich linii lotniczych na Pomorzu – bez wskazania szczegółowych rozwiązań! Podpisano go w czasie, w którym część dawnych lotnisk ulegała zniszczeniu(m.in. lotnisko w Łebieniu na Pomorzu). Ideą przyświecającą sygnatariuszom było zabezpieczenie terenu i infrastruktury gdyńskiego lotniska przed takim losem. Dziś już wiemy, że podpisując list każda ze stron myślała o czymś innym – dla Gdańska to było zabezpieczenie istniejącej już infrastruktury na przyszłość. Dla Gdyni – co prezydent Szczurek wielokrotnie przyznawał – rozpoczęcie batalii o to, by jak najszybciej w Gdyni pojawiły się rejsowe samoloty.

Na podstawie listu pieczę nad gdyńskim projektem objął Port Lotniczy w Gdańsku, rozpoczynając jednocześnie żmudne analizy dotyczące biznesowej strony przedsięwzięcia. Zewnętrzni konsultanci przygotowali analizy – zakładające rozmaite warianty oparte na konkretnych założeniach dotyczących m.in. rozwoju ruchu lotniczego (jak się później okazało, całkowicie nierealistycznych). Dość powiedzieć, że w tym czasie prywatne, małe samoloty mogły w Gdyni lądować i lądowały – choć sporadycznie. Wnioski z prac były następujące – rozwój lotniska w Gdyni musi być dostosowany do realiów i potrzeb rynkowych. Dla Gdyni to było jednak za mało. Prawdziwe intencje pokazały kolejne wydarzenia – przede wszystkim budowa w Gdyni największego terminalu General Aviation na świecie, w którym przypadkiem 90 proc. powierzchni służy obsłudze samolotów komunikacyjnych, a nie prywatnych.

Dla Gdańska tezy listu intencyjnego są nadal aktualne. Niestety, najwyraźniej dla Gdyni przeciwnie. Dublowanie drogiej infrastruktury lotniskowej nie sprzyja redukowaniu kosztów – a o to właśnie chodzi w tworzeniu atrakcyjnych warunków dla linii lotniczych, szczególnie tych tanich. To nie nasz wymysł, to Gdynia w swoim zgłoszeniu pomocy publicznej do Komisji Europejskiej w biznesplanie swojego lotniska założyła opłaty lotniskowe wyższe niż w Gdańsku.

Jeśli chcemy tanio zwiększać przepustowość Pomorskiego Węzła Lotniczego, to najlepszym na to sposobem jest rozbudowa lotniska w Gdańsku. Nie tylko dlatego, że tak jest po prostu najtaniej (przykładem może być obecna rozbudowa terminala – gdzie za sumę ok. 80 mln złotych przepustowość powiększa się o 2 mln pasażerów). Ale przede wszystkim dlatego, że to nie są nasze pieniądze. W Internecie od wczoraj można przeczytać tony identycznych komentarzy mówiących w „pompowaniu kasy w Rębiechowo” i porównujących koszty obu projektów. Duży program inwestycyjny gdańskiego lotniska warty 400 mln złotych finansowany był przede wszystkim ze środków unijnych, własnych, wypracowanych pieniędzy Portu, oraz komercyjnego kredytu i tylko ok. 50 mln zł pochodziło z wpłat właścicieli. Obecna rozbudowa o wartości 100 mln zł to już wyłącznie komercyjny projekt lotniska – bez wsparcia publicznych środków czy to UE, z jakiegokolwiek innego źródła. Równocześnie Port Lotniczy Gdańsk finansuje bieżącą działalność sam, ze swojej biznesowej działalności. Kto śledzi sytuację na rynku lotniczym w Polsce ten wie, jaki to luksus dla właścicieli – czyli podatników. Są miejsca w kraju, gdzie właściciele rzeczywiście muszą pompować w swoje lotniska miliony każdego roku, a do tego kolejnymi milionami wspierać trzeba także operujących z tych lotnisk przewoźników. A efektem i tak jest np. jeden rejs dziennie do Londynu. To są realne pieniądze, które skumulowane w okresie wieloletnim umożliwiłyby budowę np. nowych linii tramwajowych, dróg czy szkół.

Nadal nie wiadomo jaka jest decyzja Komisji Europejskiej, gdyż wcześniejszy komunikat o podjęciu decyzji, został właśnie wycofany. Jakakolwiek będzie to decyzja, to porażka przed KE to tak naprawdę będzie cios w nas wszystkich. Krajowe media, międzynarodowe firmy konsultingowe – dla nich nasze lokalne dyskusje nie mają znaczenia. Dla nich obecny rozwój wypadków to dowód na brak myślenia metropolitalnego, co ma bezpośredni wpływ np. na zainteresowanie inwestorów. Jedynym wnioskiem, który można wysnuć z całej sytuacji jest potraktowanie tego jako drogiej (finansowo i / lub wizerunkowo) lekcji, że dla naszego wspólnego dobra, musimy się nauczyć współpracować, przynajmniej w zakresie dużych inwestycji. Kryzysowa sytuacja w jakiej może znaleźć się Gdynia, nie daje podstaw do żadnej satysfakcji. Zmiana jakości naszych relacji dla dobra całej metropolii, może nam takiej satysfakcji w przyszłości dostarczyć.