Wybory to czas wymiany dyskusji między kandydatami. Kiedy jednak kandydaci naginają fakty, przychodzi czas, żeby skomentować te „rewelacje”.

Taką „rewelacją” stało się zadłużenie Miasta Gdańska. Przypomnę więc kilka faktów.

Gdańsk od lat pozyskuje gigantyczne środki na inwestycje, finansowanych w dużej mierze ze środków unijnych. Jest w tym niezwykle skuteczny, bowiem w ostatnich latach pozyskał na głowę mieszkańca 13 tys. zł, które na trwałe zmieniają miasto i budują podstawy na kolejne lata, stabilnego wzrostu. Jesteśmy w tym pierwsi w całej Polsce. Żadnemu miastu nie udało się tyle pozyskać „per capita”. Program inwestycji infrastrukturalnych toczy się na naszych oczach i da następnym pokoleniom kapitał do dobrego, wygodnego życia w Gdańsku.

Oczywiście miasto bierze kredyty na inwestycje. Nie kredytuje za to bieżącej działalności, która jest zbilansowana. Ustawowy, bezpieczny wskaźnik zadłużenia wynosi 60%. Gdańsk pomimo, że skonsumował najwięcej środków unijnych, jest jednym z najmniej zadłużonych pośród dużych miast. Są polskie miasta, które znacznie przekraczają ten bezpieczny wskaźnik, ale nie ma wśród nich Gdańska.

Zadłużenie polskich miast wojewódzkich wg. czasopisma „Wspólnota”

I z naszego lokalnego podwórka:

Zadłużenie Sopotu i Gdyni
Zadłużamy się rozsądnie i dzięki wysokim ocenom naszej sytuacji finansowej pożyczamy pieniądze bardzo tanio. Trudno jednak nie skorzystać z tego co daje dostęp do unijnych funduszy. W ten sposób część, od 20% do 80% wydatków pokrywane jest z kieszeni europejskiego podatnika. Unijne fundusze dostajemy dlatego, że jesteśmy infrastrukturalnie zapóźnieni i w ten sposób dostajemy szansę dogonienia naszych bliskich i dalekich sąsiadów. Sprawnie tę szansę wykorzystujemy. Byłoby niewybaczalnym błędem nie korzystać z tej dziejowej okazji. Przed nami już ostatnia tak duża pula środków z Unii Europejskiej i finanse naszego miasta są w pełni przygotowane na to, aby efektywnie nimi się posługiwać dla długofalowego rozwoju. Tylko w tym roku budżetowym (2014) nasze zadłużenie zmniejszy się o 188 mln zł, również dzięki temu, że wzrost dochodów miasta, przeznaczamy na spłatę zadłużenia, tak aby sytuacja finansowa miasta była jak najlepsza i jak najbardziej stabilna, przewidywalna.

Z jednej strony kontrkandydaci mówią o zbyt wysokim zadłużeniu, z drugiej strony proponują kosztowne rozwiązania, nie zadając sobie trudu, żeby wskazać z czego to sfinansować. Przedwyborcze prezenty warte 100 czy 200 milionów łatwo się deklaruje, trudniej jednak pokazać skąd je wziąć. Tym bardziej że ustawa wyraźnie mówi, że gminy zadłużać się mogą wyłącznie na inwestycje a nie na wydatki bieżące. Skąd więc pozyskane zostaną dodatkowe środki? Na to pytanie w wypowiedziach innych kandydatów nie znajduję.

Poziom naszego zadłużenia nie odbiega od poziomu zadłużenia komercyjnych firm, które prowadzą duże programy inwestycyjne.

Dla przykładu, gdańska spółka Energa SA, którą kiedyś, jeszcze z politycznego nadania, za czasów rządów SLD kierował pan Bartelik ma 54% zadłużenia (według raportów giełdowych na www.bankier.pl)

Na wysokie koszty funkcjonowania spółki Energa, niebagatelny wpływ ma układ zbiorowy, z kosztownymi gwarancjami dla pracowników, który za czasów prezesury pana Bartelika został zawarty. Ta fatalna w swoich skutkach decyzja znajduje swoje odzwierciedlenie w naszych rachunkach za prąd, bowiem jest bardzo kosztowna dla spółki Energa. Również Polski Związek Piłki Siatkowej, w którego zarządzie zasiada pan Bartelik od lat boryka się z trudną sytuacją finansową. W świetle tych danych trudno nie mieć wrażenia, że to tylko przedwyborcze bajki, w które wierzy ten, kto chce. Szkoda, że wcześniej mój szanowny kontrkandydat nie wykazał się taką sprawnością zarządcy.

Inną spółką, która realizuje ambitny plan inwestycyjny, z którego również Gdańsk jest dumny jest LOTOS SA. Wskaźnik zadłużenia na koniec czerwca 2014 wynosił również 54%. (raporty giełdowe na www.bankier.pl)

Miasto to nie firma, to gospodarujemy powierzonym przez mieszkańców majątkiem rozsądnie i gospodarnie. Oczywiście, nie wszystko idzie nam tak jak zaplanujemy, ale nie odrywamy się od realiów, tak jak nie może się oderwać żaden przedsiębiorca. Wszyscy inwestujemy z kredytów, mieszkańcy w mieszkania, firmy w maszyny, technologie i  budynki a miasto może zadłużać się mądrze, inwestując długofalowo w szeroko rozumianą infrastrukturę.

Jesteśmy nieustannie kontrolowani przez instytucje powołane do sprawdzania naszych działań i dobra sytuacja finansowa znajduje odzwierciedlenie w ich opiniach.

W porównaniu do innych polskich samorządów rodzimy sobie bardzo dobrze, ale również na tle 28 krajów UE zadłużenie polskich samorządów nie jest duże i stanowi 4 proc. PKB, dla porównania w Niemczech, uznawanych za lokomotywę gospodarczą Europy jest to 30 proc. a w Hiszpanii 15 proc.

W pewnym sensie 400 mld środków z Unii Europejskiej to pewien „kłopot” do skonsumowania, bo wymaga od samorządu wyłożenia środków na realizację oraz zabezpieczenia środków własnych, ale trudno się nie cieszyć że taka możliwość w ogóle się pojawiła. Wolę skoncentrować się na perfekcyjnym przygotowaniu się do kolejnej puli środków, tak aby zrobić to efektywnie, sprawnie i z jak najmniejszymi kosztami finansowymi. Większość samorządów w Polsce wydaje środki rozsądnie i rozsądnie się zadłuża, a na tym tle Gdańsk się pozytywnie wyróżnia.

Przykładowo, dług Berlina jest trzykrotnie wyższy niż budżet niemieckiej stolicy, obecnie przekracza 60 mld euro. Kiedy ktoś się zastanawia skąd w Berlinie tyle ciekawych obiektów i tak doskonała infrastruktura, nietrudno się domyślić w jaki sposób to zbudowano. Budżet Berlina jest 40-krotnie większy niż Gdańska a i tak zadłużony jest na trzykrotność jego wartości.

Przyjrzyjmy się innym niemieckim miastom, ku którym aspirujemy; Miastem, w którym na jednego mieszkańca przypada najwyższy dług jest Brema – zadłużenie per capita wynosi tam ponad 23 tys. euro. Dług berlińczyków to ponad 16 tys. euro na osobę. Z nieco mniejszym zadłużeniem mierzy się Hamburg, w którym dług per capita to „tylko” ponad 12 tys. euro. Miasto nazywane jest „niemieckim płatnikiem netto”, gdyż podobnie jak Berlin i Brema (wszystkie trzy miasta to jednocześnie kraje związkowe) muszą finansowo wspierać słabsze landy. To rodzaj naszego „Janosikowego”, który płaci także Gdańsk.

W Kolonii przeliczony per capita dług wynosi ok. 3 tys. euro, co wydaje się niewielką sumą w porównaniu z zadłużeniem Bremy czy Berlina. Jednakże wyłączając miasta-landy to właśnie zadłużenie kolończyków jest największe w porównaniu z 15 innymi największymi niemieckimi miastami.

Problemem polskich miast jest przede wszystkim brak stabilnych dochodów, a nie zadłużenie. Zmiany w PIT kilka lat temu, czyli wprowadzenie ulgi prorodzinnej, podkopały finanse samorządów i na to nie ma wpływu żaden samorządowiec. Dodatkowo budżet został obciążony zwiększeniem płac dla nauczycieli i podwyżką składki rentowej. Nie twierdzę, że to zmiany niepotrzebne, ale warto zdawać sobie sprawę, że nawet duże miasto musi funkcjonować w gospodarczej rzeczywistości, w której na wiele czynników nie ma wpływu. Dlatego musi się szybko, w miarę bezboleśnie przystosowywać i nasz samorząd na pewno robi to dużo lepiej i racjonalnie niż jakikolwiek centralny rząd.

W ostatnich latach budowaliśmy więc fundament pod przyszłość miasta. Inwestowaliśmy w dostępność komunikacyjną, w transport zbiorowy, drogi rowerowe, infrastrukturę sportową, stworzenie nowych atrakcji dla gości i nowych mieszkańców, zabezpieczenie naszego dziedzictwa materialnego. W kolejnych latach chcemy ten program kontynuować, choć przewidywany wzrost gospodarczy chcemy przeznaczyć na mniejsze projekty, bliższe dzielnicom i mieszkańcom. To rozsądna strategia, którą chciałbym w przyszłości kontynuować.

Według polskiego prawa samorządy mogą zadłużać się maksymalnie do 60 proc. przychodów budżetowych. Przykładowo we Francji i Włoszech nie ma żadnych limitów, w Rosji jest to 100 proc. PKB, a do niedawna w Hiszpanii obowiązywało 125 proc. zmniejszone do 75 proc.

Dług 32 największych polskich miast wyniósł w 2011 roku 26,5 mld złotych, ale od tego czasu przestał rosnąć i utrzymuje się na stabilnym poziomie. Z największym zadłużeniem per capita musi zmierzyć się Toruń – na jednego mieszkańca przypada tam 4,2 tys. złotych do spłacenia. Jednak w porównaniu z sytuacją panującą w Niemczech, nawet torunianie nie powinni mieć większych powodów do zmartwień.

Nie eksperymentujmy więc z wirtualnymi kwotami, ale sprawnie, efektywnie wykorzystajmy kolejną, ostatnią już szansę na duże środki z EU, przesuwając jeszcze bardziej uwagę i środki na lokalne potrzeby.