Czasami moja codzienna prasówka przeradza się w serię wielkich zdziwień. Nie potrafię zrozumieć skąd w niektórych ludziach tyle głupoty. Albo niewiedzy, albo też jakichś dziwnych, niezrozumiałych kompleksów. Polemizować? Pisać sprostowania? Chyba próżny trud – to trochę jak próba dyskusji byka z parowozem. Rację miał Karol Irzykowski, gdy pisał że „więcej bredni powiedzieć może głupiec w pięciu minutach niż mędrzec przez pięć lat odgadnąć”.
Do tej niewesołej refleksji sprowokowała mnie lektura „Gazety Polskiej” z 12 sierpnia tego roku. A ściślej mówiąc lektura wywiadu, jakiego temu tygodnikowi udzielił Andrzej Fic. Rzecz nosi tytuł „Szyderstwo czy prowokacja” i roi się od zaskakujących konstatacji.
Pan Fic mówi, że Pomnik Pomordowanych Pomorzan w Gdańsku „miał być odsłonięty na tegoroczną huczną rocznicę. Polacy pomordowani na Pomorzu w latach 1939-1940 r. to 60 tys. ofiar. Towarzystwo Przyjaciół Pomorza 2,5 roku czyniło starania o postawienie im pomnika. Władze wszystkich szczebli, z Donaldem Tuskiem włącznie, przyklaskiwały inicjatywie. Kiedy wydawało się, że wszystkie przeszkody zostały pokonane, prezydent Adamowicz po cichu wycofał się z danego słowa – odmówił finansowania monumentu przez miasto (poprzez inwestora zastępczego). Chodziło o 400 tys. zł. Brak pieniędzy był tylko pretekstem, bo w kilka miesięcy Adamowicz przeforsował inny pomnik. Za 860 tys. zł z kasy miasta upamiętnił ocalone dzieci obywateli Niemiec. Było też o kindertransportach sympozjum, wystawa na uniwersytecie i w Pałacu Opatów, byli dostojni goście, publikacje.”
Nieprawda. Po pierwsze w Gdańsku jest już taki pomnik. To pomnik poświęcony „Tym, co za Polskość Gdańska”. Być może Andrzej Fic nigdy nie słyszał o tym pomniku. Więc niech przejdzie się na Podwale Staromiejskiei obejrzy.
Rzeczywiście rozmawialiśmy o propozycji wybudowania Pomnika Pomordowanych Pomorzan. Umówiliśmy się, że pomogę przeprowadzić tę ideę przez Radę Miasta Gdańska. Umówiliśmy się także, iż resztę, łącznie ze zbiórką pieniędzy na pomnik, załatwi Towarzystwo Przyjaciół Pomorza. Towarzystwo przez długi czas nie było w stanie nic zrobić, więc poleciłem dyrektorowi Zarządu Dróg i Zieleni by im pomógł. ZDiZ opracował zasady konkursu, przeprowadził go i w wyniku tego konkursu wyłoniony został projekt pomnika opracowany przez Zbigniewa Miklewicza. Ale Towarzystwo Przyjaciół Pomorza w dalszym ciągu nic w tej sprawie nie robiło. Mimo to sprawa nie jest zamknięta. Pomnik może stanąć. Pragnąłbym jednak by Towarzystwo wykazało przynajmniej minimum zaangażowania i zaradności w tej kwestii.
Dalej twierdzi pan Fic, że wybudowanie w Gdańsku pomnika kindertransportów świadczy o tym, że „władze Gdańska przyjęły na siebie winę III Rzeszy, utożsamiając się z potrzebą wczuwania się w imperatyw niemieckich sumień”.
Tylko głupota, czy już podłość? Trzeba mieć niezły bałagan w głowie, by coś takiego wymyślić. Oddanie hołdu dzieciom z koindertransportów ma być przejęciem na siebie win III Rzeszy? Na Boga!
Być może pan Fic o tym nie wie (a powinien skoro się wypowiada), ale większość dzieci, które zostały zakwalifikowane do pięciu kindertransportów, to były dzieci obywateli polskich lub świeżo osiadłych na terenie Wolnego Miasta Gdańska byłych obywateli Rzeczypospolitej. Dzieci obywateli niemieckich prawie nie było.
I jeszcze jedno – nie mogę zgodzić się z sugestią pana Fica, że ofiary wojny można dzielić na lepsze i gorsze. Na twierdzenie, że tragedia wojenna Polaka, jest czymś ważniejszym niż tragedia Żyda. Ofiary wojny są ofiarami wojny. Cierpienia nie wolno mierzyć pochodzeniem narodowym.
A szczytem wszystkiego jest następująca wymiana myśli (?);
„- Ale polskie flagi jeszcze wolno w Gdańsku wywieszać…
– To pytanie nie jest przesadnie oderwane od sytuacji polskości w Gdańsku. W 2003 r. pod pretekstem remontu zdjęto z ratusza miasta karylion grający Rotę z wieży zegarowej. Zapewniano, że wróci na swoje miejsce. Kłamano. Od 2004 r. grana jest w miejsce Roty melodia hymnu europejskiego i żadne interwencje nie pomogły. Nieoficjalnie wiadomo – od urzędników – że zamiany dokonano, aby nie razić niemieckiej wrażliwości!”
Trudno o większą brednię! Po pierwsze Rota jest grana z naszego carillonu. Wystarczy w południe podejść i posłuchać. Nie wymaga to – nawet od pana Fica – specjalnego wysiłku intelektualnego ani fizycznego. Ale może i ja, i większość gdańszczan mamy omamy słuchowe? W logice pana Fica takie wytłumaczenie znakomicie by się mieściło.
Nie mówiąc już o tym, że mówiąc iż Rota zniknęła, by „nie razić niemieckiej wrażliwości!” pan Fic stawia mocno ryzykowną tezę, że każdy Niemiec zna na pamięć tekst Roty. Obawiam się, że nie jest to do końca prawdziwe rozpoznanie.
I konkluzja, która – jak rozumiem – ma rzucić czytelników na kolana: „Trudno uwierzyć, że wszyscy ci ludzie władzy nie zdawali sobie sprawy, że prowokują, szydzą z nas, drwią w żywe oczy, myśląc, że można zrobić z nami wszystko, bo wystarczająco dobrze zmasakrowano nam polskie dusze. Rzuceni na ziemię, musimy się podnieść – czas odnaleźć własną godność. Bóg nie po to dał nam życie, żebyśmy wstrzymywali własny oddech: powielając pomniki Anglików ku ich chwale, dla wygody Niemców, Żydów czy kogokolwiek innego”.
Władze Gdańska, jak rozumiem, szydzą z Polaków. Są antypolskie. Wynarodowione. Czy to w ogóle zasługuje na komentarz? Każda próba polemiki zmuszałaby mnie do zniżenia się do poziomu „myślenia” pana Fica. Żyjący w latach 1758-1808 kongresman z Massachusetts Fisher Ames twierdził, że „demokracja jest jak tratwa: nigdy nie tonie, ale, u licha, stopy zawsze są w wodzie”. I to niestety prawda. Polacy długo walczyli o demokrację i wolność. I w końcu wywalczyli ją. Jednym z największych problemów wolności jest to, że każdy może wypisywać czy mówić dowolne brednie.
Może więc i Andrzej Fic. Tylko szkoda, że to akurat on. Bowiem Fic to człowiek o niekwestionowanych dla naszego kraju zasługach. Człowiek, który wiele zrobił dla Polski w latach osiemdziesiątych. Ale musimy się z tym pogodzić, „bo – jak zauważył Tadeusz Boy-Żeleński – paraliż postępowy najzacniejsze trafia głowy”.