Tydzień temu promowałem Gdańsk i Gniewino w Madrycie przed czerwcowymi piłkarskimi mistrzostwami Europy. Przed konferencją prasową w polskiej ambasadzie z udziałem czołówki hiszpańskiej federacji piłkarskiej i trenera drużyny narodowej odwiedziłem Estadio Santiago Bernabeu. Moim przewodnikiem był kluczowy onegdaj zawodnik Realu Madryt, napastnik, a dziś dyrektor do spraw relacji z instytucjami Emilio Butragueno. Ten skromny i pełen życzliwości menadżer madryckiego klubu z pasją opowiadał o historii, ludziach i sukcesach 110-letniego klubu.

Lider i przywództwo

Kluczowym bohaterem tej opowieści był patron stadionu – Santiago Bernabeu. Ten były napastnik królewskich przez 35 lat (!) był prezesem Realu Madryt. W czasie jego prezesury klub zbudował stadion na zakupionym gruncie za pożyczone w banku pieniądze. Bernabeu mawiał, że interesuje go tylko stworzenie najlepszego klubu piłkarskiego w Hiszpanii. I rzeczywiście on i kolejni prezesi konsekwentnie budowali potęgę Realu.

I dopięli swego – firma Deloitte uznała Real za najbogatszy klub piłkarski na świecie. A w 2002 roku FIFA przyznała Realowi tytuł najlepszego klubu XX wieku.

To naprawdę wyjątkowe przedsiębiorstwo. Tegoroczny budżet Realu wynosi 500 milionów euro, czyli tyle, ile roczny budżet Gdańska

Real to wyjątkowa społeczność, to organizacja zrzeszająca ponad 90 tysięcy regularnie płacących składki członków. A sam klub szczyci się największą na świecie liczbą kibiców.

Real Madryt to szczególnie silna marka, nie tylko Madrytu, ale i całej Hiszpanii. Silniejsza od słynnej marki odzieżowej ZARA. Stąd nie może dziwić, że Real przyciąga takich sponsorów, jak bwin.com, Audi, Coca-Cola, Emirates czy Adidas.

Turnowiecki na miarę Bernabeu?

Już słyszę zarzuty, że przywołanie przykładu Realu w kontekście głębokiego kryzysu Lechii Gdańsk jest co najmniej nieporozumieniem, jeśli nie ponurym żartem.

Gdyby zapytać znawców 67-letniej historii Lechii o nazwisko któregokolwiek prezesa tego klubu, to prawdopodobnie wymieniliby tylko nazwisko ostatniego z nich.

Przez całą swoją historię klub nigdy nie miał silnego lidera. Głównie ze względu na powojenną historię, na panujący u na dziesiątki lat system polityczno-gospodarczy. Ale i ostatnie 23 lata niepodległości i normalności niewiele w tej materii zmieniło.

Lechia ma wiernych i licznych – jak na polskie warunki – kibiców. Lechia ma piękną historyczną kartę wpisaną w najnowszą, solidarnościową historię Gdańska. Lechia może korzystać – i korzysta – z pięknego i nowoczesnego stadionu, który władza samorządowa wybudowała za pieniądze gdańszczan także z myślą o obiecującej przyszłości Lechii, a nie tylko z przeznaczeniem dla czterech (ważnych) meczy finałów Euro.

Adoptowanie dobrych wzorów

Dziś sytuacja w spółce Lechia S.A. jest niezwykle pogmatwana. Klub jest w paraliżu decyzyjnym. Z jednej strony bierny i bez pomysłu większościowy akcjonariusz z Wrocławia (patrz wywiad z Andrzejem Kucharem w „Przeglądzie Sportowym” 21-22 kwietnia), a z drugiej zatroskani, rozdrobnieni i bezbronni akcjonariusze mniejszościowi.

Nie mamy madryckiego lidera na miarę Santiago Bernabeu. Ale znów powtórzę – mamy stadion i kibiców. Potrzebna jest poważna refleksja – jak przebudować klub od podstaw. Tak, by nie tylko zabezpieczyć się przed powtórzeniem błędów ostatnich trzech lat, ale też i tak, by zbudować klub jako organizację efektywną, przezroczystą i otwartą. Ale też masową – dla obecnych i przyszłych kibiców.

Warto studiować doświadczenia klubów o nieprzerwanej ciągłości, warto niektóre wzorce, zweryfikowane przez praktykę, adoptować do naszych gdańskich potrzeb i możliwości.

Bo dzisiejsze kłopoty spółki Lechia S.A. mają początek w błędach popełnionych w 2008 roku przy konstruowaniu założeń organizacyjnych, prawnych i finansowych spółki.

Właściciele przychodzą i odchodzą

Przeczytałem niedawno w „Gazecie Wyborczej” wypowiedź redaktora Mikołaja Chrzana; „Chodźcie na mecze, dopingujcie biało-zielonych, właściciele przychodzą i odchodzą, a Lechia i tak należy do gdańszczan”. Myślę podobnie.

Tak więc nie czekając na rozwiązanie nabrzmiałego węzła gordyjskiego związanego z wiodącym akcjonariuszem – już dziś myślmy o odnowionej Lechii.