Kilka dobrych lat temu, podczas spotkania towarzyskiego, zapytałem znajomego poetę o Wojciecha Wencla. Bo słyszałem, że to obiecujący, ciekawy poeta.

– Wiesz – odpowiedział – z nim jest trochę jak reklamą lodówek: elegancki, ale zimny i pusty w środku.

Myślałem, że to środowiskowe niechęci. Ale dziś wcale nie jestem tego taki pewien. A to dlatego, że niedawno ktoś przyniósł mi felieton Wencla z lipcowego numeru „Gościa Niedzielnego”. Felieton zatytułowany jest „Miasto golema” i poświęcony został Gdańskowi. Myśli autora poruszają się tak krętymi meandrami, że trudno za nimi nadążyć.

Przeczytać ten felieton owszem – da się. Czytanie ze zrozumieniem jest już dużo trudniejsze. Przede wszystkim dlatego, że poeta najwyraźniej sam nie rozumie o czym pisze.

To, że Wencel – gdańszczanin z urodzenia i zamieszkania, absolwent słynnej Topolówki i Uniwersytetu Gdańskiego – myli Główne Miasto ze Starym Miastem, jest tu najmniej istotne.

Ale już inne jego uwagi są co najmniej zdumiewające. Na przykład gdy pisze o Dworze Artusa, w którym „od czasu do czasu debatują miejscy notable poprzebierani za niemieckich patrycjuszy”. Dlaczego, na Boga, za niemieckich? Autor, człek wszak dobrze wykształcony, winien wiedzieć, że historia naszego miasta jest dość skomplikowana. Ale niemieckich? Może jednak gdańskich?

Gorzej, gdy autor płynnie przechodzi od niemieckości notabli do Anny Walentynowicz. Tu już nie pisze głupot. Tu po prostu sadzi bzdury. „To od jej zwolnienia z pracy rozpoczęło się antykomunistyczne powstanie. Tak, powstanie, bo – wbrew upowszechnianej dzisiaj wersji – solidarnościowy zryw Polaków nie sprowadzał się do walki o «wkładkę do zupy»”. Nie słyszałem by ktoś dzisiaj utrzymywał, że sierpniowy strajk był strajkiem o „wkładkę do zupy”. To była wersja, jak pamiętamy, lansowana wówczas przez „Trybunę Ludu”. Dziś mówi się o powstaniu, bezkrwawej rewolucji i tym podobnie. dalej. Czasy się poecie pomieszały?

Twierdzi też Wencel, że „w III RP robiono wiele, by wymazać jej historyczne zasługi, bo wciąż wolała iść wyprostowana zamiast wałęsać się po salonach”. Z panią Anią nie wszyscy się zgadzali. Wielu było takich, którzy twierdzili że swoimi działaniami i słowami wygłaszanymi po 1989 roku niszczy swoją piękną legendę. Ale nikt przy zdrowych zmysłach nie próbował zapomnieć o tym, że strajk sierpniowy wybuchł właśnie dlatego, że panią Anię zwolniono z pracy. Nikt nie negował jej naprawdę wielkich zasług. Ani jej oddania i odwagi.

Czy przyznanie Annie Walentynowicz przez Radę Miasta Gdańska w roku 2000 tytułu Honorowego Obywatela było wymazywaniem jej historycznych zasług? Czy była nim przychylność naszego urzędu dla jaj inicjatywy by na Placu Solidarności wmurować tablicę ku czci braci Kowalczyków? O tę tablicę pani Ania prosiła i ona będzie.

Kompletnym kuriozum jest kolejne zdanie z inkryminowanego felietonu; „Dlaczego Gdańsk, który był kolebką «Solidarności», dziś jest nędzną atrapą niemieckiego porządku, a mieszkańcy wierni prawdzie czują się w nim zupełnie obco”. To prawda, Gdańsk był kolebką Solidarności. Ale na tym kończy się prawdziwość tego zdania. Co to znaczy, że Gdańsk jest obecnie „nędzną atrapą niemieckiego porządku”? Rozumiem intencje (wredne moim zdaniem) autora – niemiecki ma w tym wypadku znaczyć wrogi, wredny, antynarodowy. Gdzie to pan Wencel zauważył, jakie są tego objawy? O tym już oczywiście autor nie pisze.

Zaskakujące jest też stwierdzenie, że w naszym mieście „mieszkańcy wierni prawdzie czują się w nim zupełnie obco”. Jest więc Gdańsk miastem kłamstwa? A może poecie, jak bliskiemu mu światopoglądowo Janowi Pospieszalskiemu, chodzi o jakiś szczególny rodzaj prawdy?

Rozumiem rozżalenie Wojciech Wencla na cały świat. Cóż, wbrew ambicjom nie jest uznawany za poetę równego Tadeuszowi Różewiczowi. Tylko dlaczego Gdańskowi dostaje się za cały, niedoceniający Wencla, świat? Czyżby poeta zapomniał, że w Ewangelii padają z ust Jezusa słowa, które powinny dodać mu otuchy i nadziei: „Nigdzie nie lekceważą proroka, jak tylko w jego ojczyźnie i domu”.

Zależy mi na tym, by gdańszczanie lepiej myśleli o swoim mieście. Wszyscy Gdańszczanie, a więc także i Wojciech Wencel. Tylko jak to zrobić? Jeden z moich zastępców posunął mi pomysł, by każdy pracownik gdańskiego Urzędu Miejskiego (a jest ich ponad tysiąc) dostał polecenie służbowe aby nauczyć się jednego wiersza Wencla na pamięć.

Czy to pana zadowoli, panie Wojciechu?

Czy wtedy znikną Pana kompleksy?