W ubiegłym tygodniu pożegnałem na cmentarzu łostowickim dwie bliskie mi osoby – ciocię Elżbietę Sobolewską i panią Krystynę Załęską.

Był maj 1990 roku. Miałem 25 lat. Od roku pracowałem jako asystent stażysta na Wydziale Prawa naszego uniwersytetu. I wtedy właśnie rząd Tadeusza

Mazowieckiego podjął historyczną decyzję o szybkiej odbudowie samorządu terytorialnego w Polsce. Nie było u nas doświadczonych samorządowców, bowiem w 1950 roku zlikwidowano u nas samorząd. Dwa pokolenia Polaków żyło i pracowało bez samorządu, bez demokracji lokalnej.
Mieszkańcy Gdańska Śródmieście wybrali mnie na radnego miejskiego. Znałem nieźle nowe prawo samorządowe. Ale nie znałem miasta. Nie znałem problemów, mechanizmów podejmowania decyzji. Byłem po prostu „zielony”. W centrum mojej uwagi znalazły się problemy z przeciekającymi dachami, sypiącymi się balkonami i spory sąsiadów. Dotknąłem świata spraw, które do tej pory były poza moją świadomością, poza moimi zainteresowaniami.

Jedną z pierwszych osób, która poświęciła mi swój czas i uwagę była pani Krystyna Załęska, ówczesna kierowniczka Rejonu Obsługi Mieszkańców w Przedsiębiorstwie Gospodarki Mieszkaniowej Gdańsk-Śródmieście (PGM). Z panią Załęską omawialiśmy plany remontów mocno zużytej substancji mieszkaniowej. Po raz pierwszy doświadczyłem co to znaczy syndrom „krótkiej kołdry” – ciągły problem braku wystarczającej ilości pieniędzy na remonty przy wciąż rosnących oczekiwaniach i aspiracjach lokatorów płacących niskie czynsze. A wielu z nich nie płaciło tego czynszu regularnie.

Co tydzień przyjmowałem mieszkańców na swoich dyżurach. Rzucony na głęboką wodę nie utonąłem między innymi dzięki fachowej, rzeczowej i cierpliwej pracy pani Załęskiej.

Poznawałem ludzi, ludzkie charaktery. Spotykałem naprawdę potrzebujących pomocy, ale również zwykłych naciągaczy. Łatwo było mi, młodemu, nie mającemu doświadczenia życiowego i zawodowego popełnić błąd.

Wiele godzin spędziłem na rozmowach z panią Krystyną. Rozpatrywaliśmy różne losowe przypadki mieszkańców. Byłem adwokatem odwiedzających mnie na dyżurach, walczyłem o ich sprawy. A pani Krystyna chłodno i rzeczowo analizowała przepisy i realne możliwości finansowe.. miło było wejść w rolę dobrego wujka lub świętego Mikołaja, który pomaga i załatwia sprawy, rozdaje pomoc. Ale pani Załęska sprowadzała mnie na ziemię prostymi pytaniami – „skąd na to wziąć pieniądze?”, „kto za to zapłaci?”.

Musiałem nauczyć się pełnej odpowiedzialności, którą można scharakteryzować słowami „pomagaj jak są ku temu możliwości, ale jak ich nie ma to mów Nawet przykrą dla słuchacza prawdę – nigdy nie obiecuj gruszek na wierzbie”.

Pani Krystyno – dziękuję za te lekcje! Dziękuję, że na mojej drodze życiowej miałem szczęście panią poznać i tak wiele się od pani nauczyć.