Nasza wyprawa na Białoruś miała duże znaczenie dla Miasta. Celem głównym było nawiązanie ścisłej, partnerskiej współpracy z dwoma miastami – Połockiem i Nowopołockiem. I to zrealizowaliśmy. Ale miała też cele inne – nawiązanie bliższej współpracy z białoruską polonią, z tamtejszymi muzeami, instytucjami kultury, biznesem i organizacjami sportowymi. I to także udało nam się zrobić. I, jestem przekonany, już w najbliższym czasie zacznie to przynosić owoce.
Więc celów było wiele i wiele miast do odwiedzenia. Aby nie wysyłać kilku delegacji do różnych miast, zdecydowałem się na jedną delegację i – ze względu na odległości oraz koszty – postanowiliśmy nie korzystać nie z samolotów, a z niewielkiego busika. To była wspaniała, niezwykle ciekawa, choć strasznie wyczerpująca wyprawa. Przejechaliśmy około dwóch i pół tysiąca kilometrów. W upale, z kolanami pod brodą. Najgorszy był powrót – jednym skokiem z Mińska do Gdańska, szesnaście godzin w półzgięciu.
I z tego też powodu była to także niezwykle interesująca podróż dla nas – uczestników delegacji. Także znaczenie czysto sentymentalne, jako że większość z nas stąd właśnie wywodzi swoje korzenie. Bowiem – co warto przypomnieć – wszystkie miasta, które odwiedziliśmy wchodziły kiedyś w skład Rzeczpospolitej wielu narodów.
Grodno. Tam właśnie pierwszego dnia pobytu powitała nas pani Andżelika Borys i jej współpracownicy. Zaprosili nas na małą wycieczkę literacką, zaledwie kilka kilometrów od Grodna, do Bohatyrowicz. Ta niewielka wioska nad Niemnem znana jest każdemu Polakowi z powieści Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem”. Leniwy nurt Niemna, grób powstańców z 1863 roku. Zanurzyliśmy się w tradycji. Nie po raz ostatni podczas tej podróży.
Następnego dnia rano kolejne spotkanie ze zdelegalizowanym Związkiem Polaków na Białorusi. Długie rozmowy i wielki podziw dla ich wspaniałej, pełnej poświęcenia pracy. Ci ludzie zaangażowali się w rzeczywiście wielką rzecz. I wzruszenie, gdy jeden z działaczy Związku powiedział; „To prawda, mamy rządy autorytarne, mamy biedę. Ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że mamy niepodległość”.
Też w Grodnie wizyta w muzeum. I niesamowite wrażenie – większość eksponatów tyczących historii Białorusi opowiada o historii innego państwa. Opowiada o historii Rzeczpospolitej wielu narodów. Bowiem, jak zauważył jeden z moich współpracowników, historia ludów i państw tej części Europy jest co najmniej mocno skomplikowana. Wystarczy przytoczyć jeden przykład – polski poemat narodowy zaczyna się od słów „Litwo, ojczyzno moja”, a napisał go urodzony na Białorusi Adam Mickiewicz.
W drodze z Grodna do Mińska zahaczyliśmy oczywiście o Nowogródek. Trudno być na Białorusi i nie zajechać do miejsca, w którym urodził się największy polski poeta. Ciekawe muzeum w dworku Mickiewiczów. Skromne, ale bardzo zadbane. Wielkie wrażenie na pracownikach muzeum zrobił radny Jarosław Gorecki, prapraprawnuk Adama Mickiewicza.
A potem jeszcze skok nad opiewane przez poetę jezioro Świteź. I mimo ulowy wyskoczyliśmy z autobusu by przynajmniej dłonie zanurzyć w tej wodzie.
Mińsk. Miasto zadziwiające. Koszmarna, przytłaczająca socrealistyczna architektura. Ale przy tym miasto niezwykle czyste, zadbane. I kolejne polskie ślady dom Moniuszków, dworek Wańkowiczów…
W niedzielę uczestniczyłem w mszy świętej w katedrze. Msza odprawiana była po polsku. Ze zdziwieniem zauważyłem, że uczestnictwo we mszy było jednak o wiele bardziej żarliwe, niż to, z którym spotkałem się w Polsce.
Zabytków niewiele, ale te, które są także odwołują się do tradycji Rzeczpospolitej wielu narodów, jak na przykład barokowe kościoły. Zajrzeliśmy na mało znany cmentarz kalwaryjski. To ważna pamiątka polskości. Bardzo wiele nagrobków polskich. Cmentarz bardzo zaniedbany, zarośnięty chwastami, z pomnikami nagrobnymi, na których pozostały tylko ślady po krzyżach. To podobno czerwonoarmiści z pracowitą nienawiścią rozwalali te krzyże. Pomyślałem, że naszym obowiązkiem jest zadbać o ten cmentarz. Oczywiście nie obowiązkiem władz Gdańska. Ale naszym – Polaków. Myślę, że trzeba będzie zorganizować na przykład wakacyjne grupy uczniów i studentów, którzy przyjadą do Mińska by społecznie doprowadzić ten cmentarz do porządku.
Wyjeżdżając z Mińska zahaczyliśmy jeszcze o Kuropaty. To niesamowite, przerażające miejsce. Na pozór zwykły podmiejski lasek. Ale wśród drzew setki wielkich, drewnianych krzyży. W tym lasku pochowano ofiary stalinowskiej czystki, która zaczęła się w 1937 roku. Około 300 tysięcy pomordowanych. Rosjan, Białorusinów, Polaków, Żydów. To właśnie odkrycie tego cmentarzyska w 1988 roku stało się jednym z impulsów powstania niezależnego ruchu niepodległościowego na Białorusi. Tu corocznie podczas Dziadów (białoruskiego święta zmarłych) gromadzi się tysiące ludzi, by uczcić pamięć pomordowanych.
Po drodze zajechaliśmy też do Smorgoni. Trudno było mi sobie odmówić obejrzenia miasteczka, w którym urodziła się i mieszkała moja babcia Julia. Z wielkim wzruszeniem obejrzałem dom, w którym mieszkała. Chwilę porozmawiałem z rodziną, której nigdy dotąd nie widziałem. Warto i trzeba wracać do korzeni. Przynajmniej na chwilę.
Nowopołock. To bardzo dziwne miasto. Miasto, które rozpoczęto budować w 1958 roku. Miasto, które opiera się praktycznie na jednym zakładzie pracy, na wielkiej rafinerii. To miejsce zadziwiające – nie ma tam żadnego budynku, który powstałby przed końcem lat pięćdziesiątych. A więc miasto wyglądające trochę jak atrapa. I zaskakujące muzeum opowiadające historię miasta. Z kilkoma polskim akcentami. I jednym gdańskim – w odtworzonym z niezwykłym pietyzmem pokoju jednego z budowniczych miasta zauważyliśmy okładkę pierwszej długogrającej płyty Czerwonych Gitar z 1966 roku.
Połock – miasto starsze niż Gdańsk, jedno z najstarszych w tej części Europy. Tylko krótki, kilkugodzinny wypad. Obejrzeliśmy przepiękne cerkwie i resztki starego miasta. Starannie odrestaurowane kolegium pojezuickie. Szczególne wrażenie zrobiła na nas cerkiew świętej Sofii – odrestaurowana, bardzo ciekawa – w której wysłuchaliśmy krótkiego koncertu organowego. Tam też geografowie wytyczyli środek Europy. Byliśmy w tym punkcie i na dowód tego od władz miasta otrzymaliśmy certyfikaty.
Merem Nowopołocka jest młoda kobieta. Jedyna kobieta na Białorusi, która piastuje to stanowisko. Bardzo przystojna i sympatyczna pani, była koszykarka. Bardzo dobre wrażenia zrobił na nas też mer Połocka – uroczy gawędziarz, dusza towarzystwa, wspaniale deklamujący poezję.
Witebsk. W tym mieście wojna także poczyniła wielkie straty. Ocalało niewiele budynków. Jeden z nich – niewielki, ceglany domek – odwiedziliśmy. W tym domku urodził się wielki malarz Mark Chagall. Na niewielkiej przestrzeni niezwykle ciekawe muzeum malarza. Rozmawialiśmy w Witebsku z władzami okręgu (województwa), polskimi biznesmenami oraz z kierownictwem strefy ekonomicznej. Niedługo do Witebska jedzie Marszałek Województwa Pomorskiego – Jan Kozłowski. A więc w pewnym sensie przetarliśmy mu szlaki. Obie te wizyty, nasza i Marszałka, są wyraźnym sygnałem dla Białorusinów, że mamy wobec nich poważne plany. To dobrze, bo współpraca z Białorusią może być dla nas bardzo pożyteczna.
Białoruś to fascynujący kraj. Kraj ludzi otwartych, gościnnych i serdecznych. Ale o tym mało kto w Polsce wie. Przeciętny Polak myśląc o tym kraju ulega obiegowym stereotypom. Ja też im ulegałem, co wyznaje z lekkim wstydem. A przecież każdy, kto chce lepiej zrozumieć kulturę i historię Europy i Polski, powinien tam pojechać. Powinien poznać te, jakże nam bliskie, ziemie nie tylko z książek. Tego trzeba „dotknąć”. Przekonałem się o tym najdobitniej, gdy ostatniego dnia pobytu gościliśmy u krewnych mojego zastępcy – Macieja Lisickiego. Smaczne jedzenie i długie nostalgiczne rozmowy w wiejskiej chatce pod Mińskiem.
Myślę, że ta wyprawa na Białoruś wiele nas wszystkich nauczyła. Także o sobie samych.